Jeśli jest na świecie osoba, która zakochała się w literaturze głównie dzięki opowieściom grozy, to zdecydowanie jestem nią ja. Pewnego lata, przebywając nad morzem, trafiłam na kiermasz z tanimi książkami, gdzie moją uwagę przykuły cienkie powieści Grahama Mastertona. I wówczas przepadłam. Po zgłębieniu tylu jego pozycji, do ilu udało mi się dotrzeć, zaczęłam kupować powieści i opowiadania innych autorów. Mijały lata, aż wreszcie nastał rok 2016 – dokładnie jego połowa. Przed moimi oczami nie po raz pierwszy pojawiło się nazwisko Lovecraft, po raz pierwszy za to zdobyłam jego książkę. I to nie byle jaką! Wydaną w 2012 roku, cudownie oprawioną, przetłumaczoną i opracowaną przez Macieja Płazę (wielki szacunek za jakość tłumaczenia!), liczącą niemal... 800 stron, na dodatek zapisanych drobnym drukiem. Dlaczego tak późno? Nie wiem. Jak się jednak miało okazać, w tym wypadku mogę użyć powiedzenia: „dłuższe czekanie, lepsze śniadanie”.
H. P. Lovecraft, a właściwie to Howard Phillips Lovecraft, był amerykańskim autorem opowieści grozy i fantasy, żyjącym na przełomie XIX i XX wieku. Jego dzieła współtworzyły „mitologię Cthulhu”, a określenia i przedmioty w nich obecne na stałe wpisały się w kulturę. Doskonałym przykładem jest „Necronomicon”, czyli księga alchemików, zawierająca tajniki czarnej magii i nosząca znamię demonów. Z jej tytułem spotykałam się wielokrotnie, nie wiedziałam jednak, że została wymyślona przez Lovecrafta. „Mitologia Cthulhu” z kolei została opracowana tak drobiazgowo i plastycznie, że autorowi należą się wielkie pokłony i wyrazy uznania za wyobraźnię literacką.
„Zgrozie w Dunwich i innym przerażającym opowieściom” poświęciłam wiele wieczorów. Pierwsze teksty pochłaniałam bez zatrzymywania się, kłopot sprawił mi dopiero „Przypadek Charlesa Dextera Warda”. Był tak długi, a przy okazji rozbudowany: podzielony na części i rozdziały, że spokojnie mógłby stanowić – i stanowi! – odrębną powieść. Warto oczywiście było przez niego przebrnąć, bo z resztą opowiadań współdzielił wszechświat akcji i cudowny język tekstu.
Na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza ów język. Płaza wykonał kawał dobrej roboty, dobierając słowa tak, by były jednocześnie starodawne i nowoczesne, oddawały charakter oryginału. Opowiadań nie czyta się z trudem, jak choćby odgrzebane z babcinej szafy staropolskie tomiszcza, ale pochłania się niczym obrazy filmowe. Ponadto strach nie jest ulokowany w fabule i w zakończeniach, ale w samych słowach właśnie. Nagromadzenie przymiotników i ich dobór jest tak cudowny, że czytelnika przepełnia groza na myśl o tym, że i bohater ową grozę odczuwa. Współodczuwanie ułatwia pierwszoosobowa narracja i forma opowiadań – sprawozdań z wydarzeń, których bohater był świadkiem.
Muszę przyznać, że wziąwszy „Zgrozę w Dunwich i inne przerażające opowieści” do rąk po raz pierwszy, nieco zmartwiłam się jej rozmiarem. Kiedy ja to przeczytam? Co zrobię, jeśli opowiadania będą potwornie... nudne? – odwieczne problemy osób recenzujących książki. Nic podobnego się na szczęście nie stało. Po przebrnięciu przez jedną z ostatnich opowieści poczułam, że w chwili zamknięcia książki będzie mi czegoś brakować. Opuszczanie wszechświata, w który weszło się oboma nogami, jest trudne. W wypadku twórczości Lovecrafta nawet bardzo. https://monikasliupiene.lt/ koučingas, psichologas Vilniuje ir online, psichologija, lyderystės mokymas ir ugdymas Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że czeka na mnie jeszcze jeden zbiór jego opowiadań, także spod skrzydeł wydawnictwa Vesper i tłumaczony przez Płazę. Czuję, że to będzie wspaniała przygoda!
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
H. P. Lovecraft, Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści, Poznań, Vesper, 2012