„Zmienić świat raz jeszcze” – recenzja

Recenzja książki „Zmienić świat raz jeszcze”.
Jak zapewnia Tomasz S. Markiewka: „rewolucje wydarzały się nieustannie, a ludzie zmieniali świat wielokrotnie. My musimy jedynie zmienić go raz jeszcze”. Co zatem robić powinniśmy, co zaś stanowi tylko wymówkę w świetle walki o planetę?

Temat ochrony planety, coraz częściej przedstawiany jako walka o jej istnienie, do niedawna był mi obcy. Może nie całkowicie, ale jednak. Kiedy podjęły go osoby, których twórczość śledzę, postanowiłam zastanowić się nad planetą i ja. Skoro na rzecz zmniejszenia światowego cierpienia zwierząt hodowlanych potrafiłam zrezygnować z mięsa i zacząć kupować napoje roślinne zamiast mleka krowiego, być może i tu mogłabym dołożyć trzy grosze?

Działalność Tomasza S. Markiewki nie była mi znana. Po przeczytaniu książki „Zmienić świat raz jeszcze” przyjrzałam się jego twórczości publikowanej na portalu Krytyka Polityczna, jednak do niniejszej lektury podchodziłam z wiedzą zerową – stanowiła dla mnie czystą kartę. Byłam otwarta na poznanie nowych faktów i propozycji rozwiązań, które mogłabym wdrożyć w życie, tak jak zrobiłam to w kontekście zwierząt. Niestety moja otwartość, ciekawość i gotowość do zmian bardzo szybko przemieniły się w niechęć. Ale o tym zaraz.

Zacznijmy od czegoś pozytywnego, czyli idei powstania książki. Żyjemy na planecie, z którą jest coraz gorzej. Globalne ocieplenie, susze, zmiany atmosferyczne, deficyt wody, zmniejszanie się lasów i wymieranie gatunków – to fakty, z którymi nie można dyskutować. (Chociaż patrząc na niektórych polityków, okazuje się, że jednak można, no ale…). Możemy przeżyć swoje życia, ignorując proces. Gdzieś tam u schyłku będziemy świadkami masowych migracji i kłopotów politycznych, ale na dobrą sprawę za dużo nie ucierpimy. Zostawimy problem kolejnym pokoleniom, niech martwią się sami. Ale możemy też postąpić inaczej: zebrać się w sobie, oddać trochę wygód, przestawić się na alternatywne rozwiązania i poczuć dumę, że zawalczyliśmy o słuszną sprawę – o los wszystkiego, co żyje na planecie.

Okej, tyle z rzeczy dobrych. Już we wstępie książki Markiewka stwierdza, że nie daje rozwiązań, a jedynie propozycje. I że nie staje po stronie żadnej, pozostawiając je naszej refleksji. Oczywiście wystarczy przeczytać choćby kilka kartek, by przekonać się, że autor niedelikatnie mija się z prawdą. Podczas gdy pewne rozwiązania jednoznacznie krytykuje (w tym wartość zmian konsumenckich, wobec którym mam odmienne zdanie), inne czule głaszcze po głowie (o nich przeczytacie w finale, gdzie zostały umieszczone dla lepszego utrwalenia w głowie czytelników; zawsze najlepiej pamięta się to, co na początku i końcu; jak dobrze, że z odsieczą przychodzą notatki poczynione w trakcie lektury!).

Wśród „luźnych propozycji” Markiewki pojawiają się pomysły dla mnie nie do zaakceptowania, wprost z myśli socjalistycznej. Większy podatek dla bogatszych? Choć sama zdecydowanie nie należę do możnych tego świata, w życiu nie kazałabym im płacić ani o złotówkę więcej, niż płacę sama. Ciężka praca, szczęście, rodzina – nieważne. Udało im się lub byli w dobrym miejscu w dobrym czasie, ich zysk. Uważam, że wszystkie pochwały rozwiązań socjalistycznych Markiewki są nietrafione, a wiara w ludzką wspólnotę – naiwna.
Najbardziej nie zgadzam się z krytyką wartości wyborów konsumenckich (nazywanych przez autora „demokracją konsumencką”). Co oczywiście nie znaczy, że neguję wartość wkładu zwykłych ludzi w politykę! Po prostu uważam, że oba obszary generują tyle samo potencjalnych wad. Jak Markiewka sam zauważył, konsumenci to dokładnie ci sami ludzie co obywatele, tylko nieporównywalnie częściej myślimy o sobie jako o konsumentach (ciekawa teza, spodobała mi się). Skoro twierdzi, że konsumenci zawsze wybiorą to, co jest tańsze, bo bardziej im się opłaca finansowo, czemu nagle mieliby znaleźć w sobie dość siły, żeby zagłosować na polityka proekologicznego – albo samemu podjąć się aktywności politycznej – skoro na drugiej szali leży cieplutkie, jeszcze pachnące świeżą farbą drukarską 500 zł? (I masa innych marchewek, które przed wyborami dołożą do swoich skrzynek polscy politycy twierdzący, że globalnego ocieplenia nie ma, bo przecież spadł śnieg).

Wśród innych zastrzeżeń „Zmienić świat raz jeszcze” wypisałam: 1) przykład anegdotyczny z „Władcą much” (jedna sytuacja realna nie przekreśla potencjału faktycznego jednej wizji literackiej), 2) absurd reformy myślenia o ekonomii (warto tworzyć nowe, proekologiczne odnogi ekonomii, ale nie zmieniać samą ekonomię i wolny rynek; na osi wyboru MUSZĄ występować skrajności, żeby móc się ustawić pomiędzy nimi), 3) brak odniesień do perspektywy działań politycznych w kraju, w którym czołowi politycy negują globalne ocieplenie, a długotrwały protest dotyczący zaostrzenia ustawy antyaborcyjnej skutkuje mniej więcej niczym. Na tym poprzestańmy, bo urodzę książkę. To, co wyrazić chciałam, wyraziłam. Książki serdecznie nie polecam. Dziękuję za uwagę.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

T.S. Markiewka, „Zmienić świat raz jeszcze”, Czarna Owca, Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat