„Dziennik 1954” – recenzja

Recenzja książki „Dziennik 1954”.
Dziennik Leopolda Tyrmanda został napisany w 1954 roku. Pierwszy wpis w tym tekście następuje dokładnie 1 stycznia, ostatni przypada na 2 kwietnia.

W 1974 londyńskie „Wiadomości” podejmują druk dziennika. W odcinkach, do 1978 roku ukaże się tym nakładem mniej więcej połowa całości tekstu.

Po otworzeniu książki czytelnik najpierw natrafia na dedykację dla Stefana Kisielewskiego, który był przyjacielem autora. W książce z 1954 roku ta postać pojawia się wielokrotnie.

W książce znajduje się również wprowadzenie, w którym autor, już po latach, wyjaśnia swoje odczucia względem przelanych na papier myśli. Napisane dokładnie ostatniego dnia grudnia 1979 roku, zawiera to, co jeszcze nie dopowiedziane w zapisanych stronach; zanim zupełnie zacznie być autonomicznym bytem wydawniczym. Autor po prostu wprowadza, może wyjaśnia i tłumaczy, ale na pewno nie nakierowuje z premedytacją czytelnika na konkretny tor percepcji tekstu. Jest tu też zawarta bardzo ważna myśl, dotycząca zderzenia, momentu w którym Leopold Tyrmand czytał dziennik z momentem, w którym go pisał. Chodzi tu o różnicę metrykalną autora. Jednak jak się okazuje pisarz nie jest rozczarowany, diariusz jest potwierdzeniem wierności swoim przekonaniom, dla której to cnoty – względem ideałów i swoich prawd, mieszkaniec Warszawy był gotów na wyrzeczenia.

Leopold Tyrmand był niewątpliwie estetą, w książce jest to bardzo widoczne. Jego przywiązanie do klasy, a także priorytet jaki w jego życiu zajmowała estyma – widać nie tylko w zapiskach dotyczących wyglądu zewnętrznego, ale przede wszystkim w pisarstwie. „Dziennik 1954” dotyczy spraw bieżących, rozterek, przemyśleń. Wpisy są bardzo regularne, więc i wartkość lektury nie usypia odbiorcy. Charakterystyczny styl i słownictwo należy bez wątpienia do Leopolda Tyrmanda, choć w tym tytule krasa i kwiecistość wypowiedzi ustępuje miejsca codzienności. Tutaj język autora „Złego” staje się nieco bardziej lakoniczny, ograniczający się do roli narzędzia, dzięki któremu można przekazać swoje myśli; bardzo opisowy, jednak nie pozbawiony elegancji jak również humoru.

Od 1 stycznia do 2 kwietnia 1954 roku, poznajemy tego autora od nieco innej strony. Owszem są to osobiste wpisy, jednak nie jak można uważać, intymne. Bardziej intymna staje się tu polemika polityczna czy rozważania na temat sensu własnej egzystencji, niżeli opisy spotkań ze swoimi ówczesnymi partnerkami.

Zapiski wydają się być nieco chaotyczne. Pisane były przecież nie z myślą o wydaniu, a raczej jako element terapii, wyrzucenia z siebie tego co gryzie. Jednak im bliżej końca, czytelnik zdaje sobie sprawę, że treść jest osadzona jedynie w rzekomym chaosie. Doprowadzając odbiorcę jak po nitce, do przekonania, iż jest to spójna całość bez oderwania w surrealizm pobocznych wątków. Wszystko jest logiczne i spoiste – choć na pozór niekoniecznie do siebie pasujące.

Natomiast ostatnie wpisy są podsumowaniem. Zdają się być bardziej nostalgicznymi z rodzaju tych, w których autor rozlicza się z samym sobą. Dziennik przeszedł długą drogę od momentu spisania do swojego wydania. Po latach Leopold Tyrmand dopisał do niego posłowie. Tłumaczy w nim dlaczego tak zakończył swoje notatki i co wydarzyło się później. W tym ostatnim wpisie, pojawia się również wzmianka o „Złym”.

Owszem, książka nie należy do najłatwiejszych, jednak warto – nawet jeżeli ciężko, przebrnąć do końca. Ponieważ ostatnie komentarze mogą nas zaskoczyć. A tym samym rzucić inne światło na to, co zostało zapisane w brulionach, z pierwszych trzech miesięcy roku 1954.

Dziennik Leopolda Tyrmanda odczytuje w 2015 roku. Pierwszy wpis w tym tekście kartkuje dokładnie 4 listopada, ostatni mniej więcej kilka dni później.

Nie jestem czytelnikiem idealnym, którego wymarzył sobie Leopold Tyrmand dla swojej mini kroniki. Nie żyłam w komunizmie – nie przetrawiłam tego ustroju, jednak nadal jest to dla mnie bliska karta historii. Minęło 61 lat od momentu spisania dziennika. Czytam go w ostatnim kwartale bieżącego roku. Jestem zdania, iż ten dziennik bardziej sam się uaktualnia, a niżeli traci na istocie teraźniejszości.

Brawo Panie Tyrmand!

Katarzyna Prędotka
(katarzyna.predotka@dlalejdis.pl)

Leopold Tyrmand, „Dziennik 1954”, MG 2015r




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat