„Siostry pod wschodzącym słońcem" – recenzja

Recenzja książki „Siostry pod wschodzącym słońcem".
Heather Morris, autorka bestsellera „Tatuażysta z Auschwitz", powraca z nową powieścią.

„Tatuażysta z Auschwitz" to była powieść, która przebojem wdarła się na szczyty rankingów najchętniej czytanych książek. Choć przy okazji, niestety, zapoczątkowała chyba modę na fikcyjne historie romantyczne osadzone w obozach zagłady. Mimo wielu kontrowersji towarzyszących tej tematyce, pamiętam, że sama książka mocno mnie poruszyła. Po latach od tamtej lektury zapragnęłam przekonać się, czy podobne emocje wywoła we mnie najnowsza propozycja od Heather Morris.

„Siostry pod wschodzącym słońcem" ponownie przenoszą nas w czasy II Wojny Światowej, choć tym razem w zupełnie inne miejsce na ziemi – do Singapuru i Indonezji. Głównymi bohaterkami są dwie siostry – Norah i Nesta. Kobietom nie udaje się uciec przed działaniami wojennymi i trafiają do obozu. Fatalne, uwłaczające człowieczeństwu, warunki, jakie ta panują nie złamały jednak ducha bohaterek, które za wszelką cenę chcą działać i choć trochę poprawić los współwięźniów.

„Siostry pod wschodzącym słońcem" przedstawia kobiecy punkt widzenia na okrucieństwo wojny. Pełna nadziei opowiada o sile, niezłomności i determinacji nie tylko do tego, by przetrwać, ale też by nie pozwolić sobie i innym zapomnieć czym jest dobro. Być może w swoim charakterze jest to historia dość naiwna, być może (mimo brutalnych czasów, w jakich się rozgrywa) może niektórym wydać się mimo wszystko zbyt bajkowa. A jednak ma ona w sobie ten pierwiastek, który sprawia, że tę książkę trzeba przeczytać do końca.

Czy „Siostrom pod wschodzącym słońcem" uda się powtórzyć sukces „Tatuażysty z Auschwitz"? Moim zdaniem niestety nie. Być może to przede wszystkim kwestia wyboru miejsca akcji – to z pierwszej książki autorki było nam bliższe, łatwo mogliśmy się z nim  utożsamić, przeżywaź losy bohaterów. W „Siostrach..." jest bardziej tropikalnie, przez co być może trudniej czytelnikowi przenieść tam te same emocje. A być może jest to kwestia jezyka – w „Tatuazyście" tego nie zauważyłam, jednak czytając „Siostry pod wschodzącym słońcem" miałam momenty, gdy czułam, że opisywane wydarzenia nie wzbudzają we mnie tylu emocji, ilu się spodziewałam. Tak, jakby język był bardziej oszczędny, suchy.

Nie sprawia to jednak, że po najnowszą powieść Heather Morris nie jest warto sięgnąć. To w dalszym ciągu interesująca historia, pokazująca okrucieństwo wojny w zupełnie innych realiach. Nie można się jednak nastawiać na te same przeżycia, co przy poprzednich książkach autorki. Może to i dobrze? Każda ksiażka niesie za sobą inny wachlarz doświadczeń, inną historię i inny ładunek emocjonalny. Być może ta opowieść do niektórych czytelników trafi bardziej niż „Tatuażysta".

Heather Morris w „Siostrach pod wschodzącym słońcem" ponownie sięga po prawdziwe historie i umiejętnie splata je z fikcją literacką. I powiedziałabym, że ta świadomość, że choć część z tego była prawdą jest najmocniejszym akcentem tej książki.

AP
(biuro@dlalejdis.pl)

Heather Morris, „Siostry pod wschodzącym słońcem" Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2024




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat