„Dziewczyna z Neapolu” – recenzja

Recenzja książki „Dziewczyna z Neapolu”.
„Ta miłość jest częścią mnie, tak samo jak moje ręce czy nogi, i nic tego nie zmieni.”

Pogoda za oknem tak brzydka, że można tylko zabić. Pada, wieje, a na spacerze błoto w asyście zgniłych liści przylepia się do butów. O godzinie 16 na dobre zapada zmrok, a telewizja jak nakręcona nadaje o szalejącej pandemii, opisując z ogromną pieczołowitością śmiertelne przypadki wśród młodych i zdrowych ludzi. Nieustanna atmosfera napięcia, lęku, ciągłego oczekiwania… no właśnie, na co? Na chorobę? Na śmierć? Na upadek? A może na to, że wreszcie będzie lepiej? W tym cholernie ciężkim, dla nas, ludzi, czasie potrzebne jest cokolwiek, co może choć w minimalnym stopniu odwrócić naszą uwagę od rwącej rzeki złych nowin i smutku. Dobra książka to pierwsza rzecz, która przychodzi mi na myśl i z której, jako wielka miłośniczka słowa pisanego, postanowiłam skorzystać.

Lucindę Riley zawsze biorę w ciemno i wiem, że nie będę zawiedziona. Uważam, że nie ma drugiej takiej autorki na świecie, która w tak niebanalny sposób kreowałaby ludzkie losy i która w tak przejmujący sposób pisałaby o uczuciach. Jestem ogromną fanką serii o Siedmiu Siostrach; zostałam urzeczona lekturą „Drzewo Anioła” i pokonana przez „Pokój Motyli”. Kiedy ujrzałam „Dziewczynę z Neapolu” zakochałam się w okładce, a gdy ją otworzyłam i przeczytałam pierwszą stronę – również i w treści.

Powieść przedstawia historię Rosanny Menici, która dorasta w niezamożnej rodzinie w neapolskiej Piedigrotcie. Dziewczyna pracuje w maleńkiej restauracji swoich rodziców i w przeciwieństwie do siostry – Carlotty – jest traktowana jak Kopciuszek, córka drugiej kategorii, nie posiadająca ani anielskiej urody, ani figury modelki. Okazuje się jednak, że w drobnej osóbce kryje się potężny głos. Niestety, rodzice bohaterki nie mają zamiaru kształcić jej w tym kierunku. Jedno wydarzenie – poznanie Roberta Rossiniego, słynnego śpiewaka – zmienia wszystko. Brat dziewczyny postanawia postawić wszystko na jedną kartę i sfinansować jej lekcje śpiewu u najlepszego neapolskiego nauczyciela, a sama Rosanna postanawia w przyszłości poślubić Rossiniego.

Jest takie powiedzenie  - może nie do końca trafne, ale doskonale opisujące fabułę tej powieści – że jeśli Bóg chce kogoś ukarać, spełnia jego marzenia (no, może nie tyle ukarać, ile dać pstryczka w nos). Rosanna rzeczywiście wychodzi za mąż za Roberta (mimo jego złej reputacji) oraz zostaje operową diwą, która swoim głosem zachwyca miliony fanów na całym świecie. Posiada wszystko, czego człowiek może pożądać – miłość, bogactwo, sławę, własny dom, fascynujące i pełne wyzwań życie. Jest szczęśliwa i zakochana; mogłoby się wydawać, że miłością żyje, oddycha; z miłością na ustach wstaje i zasypia. Czy w tym wszystkim może być ukryty jakiś haczyk? Czy można kochać kogoś… za bardzo? Czy takie uczucie może zniewolić? Pozbawić umiejętności racjonalnego osądu? I chociaż niejedna historia miłosna (czy to zasłyszana, czy to przeczytana) każe nam na powyższe pytania odpowiedzieć twierdząco, to chyba nie ma osoby, która takiej miłości nie chciałaby przeżyć.

Powieść Lucindy Riley jest jak film, tyle że namalowany słowami. Obrazy pojawiają się i znikają niczym kadry, tworząc wielowątkową opowieść kipiącą emocjami. Całą historię, niczym dziki bluszcz, oplata magiczna aura opery i miłości. Jednak jeśli ktoś myśli, że książka jest tylko o miłości (a z recenzji może to wynikać) – bardzo się myli. „Dziewczyna z Neapolu” pokazuje, że sukces można osiągnąć tylko wtedy, gdy talent wystąpi w duecie z ciężką pracą; że i dobro, i zło wracają ze zdwojoną siłą; że nigdy nie zbuduje się własnego szczęścia na cudzym nieszczęściu, a niepozorne kłamstewko może zrujnować całe życie. Autorka pięknie wyeksponowała też rolę kobiety. Bohaterka książki nie jest księżniczką; daleko jej też do zahukanej panienki z sąsiedztwa. Rosanna to kobieta wrażliwa i krucha, a zarazem silna; kobieta, która aby osiągnąć sukces musiała dokonać wielu wyrzeczeń i wielu trudnych wyborów i wreszcie kobieta, która miała dość siły, aby oprzeć się uczuciu burzącemu cały porządek jej życia.

„Dziewczyna z Neapolu” to nie powieść, a emocjonalna podróż, która chwyta za serce i za nic nie chce go puścić. Wielki talent i jeszcze większa miłość w połączeniu z ponadczasowymi tematami sprawiają, że otrzymujemy wspaniałą historię, przy której nawet pędzący czas nie ma szans na wygraną.

Ta powieść, podobnie jak miłość Rosanny do Roberta, już na zawsze zostanie częścią mnie.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Lucinda Riley, „Dziewczyna z Neapolu”, Albatros, Warszawa, 2020.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat