Lady Sybella to młoda kobieta, której los nie poskąpił prawdziwego zła i pozornego dobra. Urodzona z kolejnej już żony mściwego hrabiego d’Alberta, Sybella przetrwała pasma upokorzeń, które pochodziły od jej własnej rodziny. Gwałt, okrucieństwo, morderstwa na oczach dziecka – to wszystko sprawiło, że w ciele młodej kobiety mieszkała zgorzkniała, pragnąca własnej śmierci staruszka. Wszystko zmieniło się wraz z pójściem do zakonu świętego Mortaina, gdzie Sybella odkryła nie tylko dziewczęta podobne sobie, ale również własne pochodzenie i cel w życiu. Od tej pory, rozdarta między wspomnieniem niewielu dobrych chwil ze swojego dzieciństwa, przerażona tym, jak zmieniają się osoby bliskie niegdyś jej sercu, a także nosząca na swoich plecach odpowiedzialność za inne istnienia, podąża z mroczną misją. Czy jednak dobrze odczytuje wszystkie pozostawione jej znaki? Czy obietnice złożone w zakonie zostaną dotrzymane? Czy pozna wreszcie smak prawdziwej miłości i odniesie zwycięstwo?
Opowieść o Sybelli ma wiele płaszczyzn. Z jednej strony uderza wątek Pięknej i Bestii, a może raczej powinnam napisać – pięknej Bestii i po prostu Bestii. Autorka, Robin LaFevers, doskonale pokazuje, że dobro nie zawsze idzie w parze z urodą, a to, co wydaje się złe i mściwe, może być w ostatecznym rozrachunku dobrem i odruchem wrażliwego serca. Choć Sybella z urodzenia, jak sądzą wszyscy dookoła niej, jest córką hrabiego, to jednak los ten jest bardziej gorzki niż słodki. Napastowana przez dwóch impulsywnych braci, śledzona przez swoje dwórki, wysłana na szpiegowską i łamiącą jej serce misję – to wiele jak na jedną młodą kobietę. A jednak nie zobaczymy tutaj załamania. Widzimy natomiast kobietę, którą wszystkie rany, jakie odniosła – zarówno te na ciele, jak i te na duchu – wzmacniają z każdym krokiem.
Po pierwszym otwarciu kart „Mrocznego triumfu” poczułam lekkie ukłucie rozczarowania i strachu, że książka ta okaże się zwyczajnym przerostem formy nad treścią. Tymczasem treści tutaj nie brakuje. Lektura oparta jest bowiem nie tylko na faktach historycznych, ale również na wspaniałej wyobraźni i wyczuciu literackim autorki. To ciekawe zestawienie dla osób znających pierwszą książkę autorki – „Posępną litość” – w której rządziły historia i polityka. Tutaj bliżej poznajemy Sybellę, a każda historia z jej życia coraz bardziej rani nam serce. Po pewnym czasie czujemy, jakbyśmy sami rzucali sztyletem wprost w oblicze wroga.
„Mroczny triumf” to również cudowna opowieść o miłości, która wpleciona jest w historię, politykę i potrzebę ratowania czegoś więcej, niż pojedyncze istnienia. Lekka zasłona z magii i wiary dodaje pikanterii wszystkim aktom miłości, nawet tym z pozoru niewinnym. Bestia z Waroch – szlachetnie urodzony, służący zdradzonej księżnej rycerz o ponadludzkiej sile, wpadający w szał bojowy, to zupełne przeciwieństwo Sybelli. A jednak to właśnie oni, istota walcząca wręcz i kobieta – skrytobójczyni, połączeni zostają niezwykłą nicią bliskości.
Książkę Robin LaFevers czyta się bardzo dobrze – wciąga praktycznie od pierwszych stron i przedstawia nam akcję wartką, która nie jest spowalniana nawet przez retrospekcje. Bohaterowie nie są idealni, a ich losy krzyżują się w sposób niezapowiedziany, co dodatkowo zachęca czytelnika do szybszego podążania ich tropami.
Paulina Dudek
(paulina.dudek@dlalejdis.pl)
Robin LaFevers, „Mroczny triumf”, Fabryka Słów, Lublin 2014