„Spirala zła” – recenzja

Recenz książki „Spirala zła”.
Ziemniaczki całkiem niezłe, ale mięsko ciut surowe.

Kryminały Bernarda Miniera od zawsze były dla mnie prawdziwą, literacką ucztą. Na każdą powieść tego francuskiego pisarza czekałam z niecierpliwością; sprawdzałam polskie i zagraniczne serwisy w poszukiwaniach informacji o tym, czy ukazała się jakaś nowość spod jego pióra, którą przeoczyłam bądź która w najbliższym czasie ukaże się w polskim przekładzie.

Zostałam oczarowana ostatnią powieścią pisarza („Lucia”) z porucznik Lucią Guerrero, jestem też ogromną fanką Martina Servaza. I choć ostatnia powieść z cyklu – „Polowanie” – wykazała tendencję spadkową cyklu, to i tak uznałam, że warta była przeczytania. „Spirala zła” to nowość; kontynuacja serii o nieustraszonym komendancie, który mimo wielu problemów osobistych, nie ustaje w walce z najgorszej maści złoczyńcami. Jak wypadła?

W Pirenejach, na odludziu mieszka znany reżyser filmów grozy – Morbus Delacroix. Reżyser znany jest ze swojej ekscentrycznej osobowości; krąży o nim mnóstwo plotek i legend – podobno na planie jego filmów działy się rzeczy wykraczające poza normalny stan rzeczy. Jednak nie zmienia to faktu, że ta mroczna osobowość ma wielu fanów, a jego filmy – choć owiane złą sławą – są uznawane za kultowe. Judith, studentka filmoznawstwa, znawczyni jego dzieł, czuje się tak, jakby złapała Pana Boga za nogi. Sławny Morbus, mimo że unika kontaktów z ludźmi, zgodził się z nią porozmawiać i pomóc w pisaniu pracy, a nawet więcej – zaprasza ją do siebie.

Tymczasem w Tuluzie, w jednym ze szpitali psychiatrycznych, w niezwykle brutalny sposób zostaje zamordowany mężczyzna. Sprawca przywiązał go do łóżka, zadał mu wiele ciętych ran, a do gardła włożył… mnóstwo pszczół. Okazuje się, że mężczyzna był specjalistą od efektów specjalnych, który współpracował przy wielu produkcjach Delacroix. Zauważona przy zwłokach spirala, którą śledczy łączą z zakazanym filmem reżysera, wskazuje na to, że zabójstwo ma z nim jakiś związek… Czy spirala zła rozkręci się na dobre? Czy śledczy zdołają ją zatrzymać?

Tym razem na celownik autor wziął sobie kina grozy i z tego co przeczytałam, przed napisaniem powieści Minier obejrzał ich ponad 150. Jednak czy to wyszło historii na dobre? Cóż, muszę przyznać, że powieść jest nieco pokrętna, skomplikowana i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autor po prostu „przedobrzył”. Nawet najlepszy pomysł można skiepścić, jeżeli przesadzi się z ilością wątków, postaci i zaburzeń tychże postaci. A tych było tu mnóstwo! Cała paleta zaburzeń – dobry psycholog miałby, tylko z samej powieści, grafik zapełniony na co najmniej rok do przodu. To chyba mój pierwszy zarzut, natomiast drugi ma związek z tematyką samej powieści. Momentami po prostu zastanawiałam się, co czytam – czy kryminał, czy leksykon filmów grozy. Wplatanie tych wszystkich informacji o filmach, reżyserach, aktorach, latach produkcji… - to było po prostu niemiłosiernie męczące.

Muszę jednak przyznać, że nie zabrakło tu momentów całkiem dobrych, pełnych napięcia, przy których serce biło znacznie szybciej. Wszystkie wątki są dopracowane i łączące się ze sobą tak, aby dać czytelnikowi maksymalnie wiarygodny obraz całej sytuacji. Autor, jak zwykle zresztą, nie stroni od brutalnych, makabrycznych opisów, robi to jednak na tyle kunsztownie, że nie budzą one zniesmaczenia. Na pewno mistrzowsko zostały oddane emocje bohaterów; w szczególności Servaza, który doświadczył w tej części naprawdę wiele cierpienia.

Samo zakończenie zaś…nie trafiło do mnie kompletnie. Niby nie można było spodziewać się, kto jest mordercą; niby jest ten element zaskoczenia, ale odniosłam wrażenie, że wszystko jest mocno naciągane. Ten spirytyzm, okultyzm, jakieś tajne bractwa… Nie no, tego jest już zdecydowanie za dużo.

Bernard Minier zdecydowanie trzyma poziom; jego kolejną powieść naprawdę czyta się gładko, szybko, z zapartym tchem. Mimo wszystko nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że ten temat filmów grozy, horrorów, paranoi jest po prostu nietrafiony. Za dużo tu mroku, wypaczenia, zła. Poświęcenie jednego ze stałych bohaterów serii też – w moim odczuciu – nie było do końca trafionym pomysłem. Tak jak wspomniałam na początku – książki Miniera były zawsze dla mnie ucztą. Wykwintnym obiadem w restauracji. Tym razem jednak trochę nie wyszło. Ziemniaczki i suróweczka są nadal w porządku, ale mięsko – jak dla mnie – ciut za surowe. Wierzę jednak, że Minier ma w swojej głowie mnóstwo świetnych pomysłów na kolejne powieści, których nie zawaha się użyć.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Bernard Minier, „Spirala zła”, Rebis, 2024.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat