„Misery” – recenzja

Recenzja książki „Misery”.
Wielki powrót klasyki gatunku spod pióra mistrza grozy. W pierwszym tomie stawicie czoła mrożącej krew w żyłach Annie z powieści „Misery”.

Dzięki wydawnictwom Albatros, Prószyński i S-ka oraz Ringier Axel Springer na rynek powróciła odnowiona, opatrzona przepięknymi okładkami seria powieści cenionego i czytanego na całym świecie Stephena Kinga. Owa „Kolekcja Mistrza Grozy” liczy aż 64 tomy. Pierwszym z nich jest wydana w 1987 roku, lecz znana wszystkim w dużej mierze dzięki ekranizacji z roku 1990, powieść pt. „Mistery”. Co ważne, od maja bieżącego roku książki z tej mrocznej serii kupować można... w kioskach! Kolejne pozycje będą się ukazywały co dwa tygodnie.

Kinga i jego twórczość zna absolutnie każdy fan literatury, niezależnie od ulubionego gatunku. Jeśli jednak jakimś cudem fabuła powieści „Misery” jest wam obca, śpieszę zdradzić parę szczegółów. Otóż główny bohater to popularny pisarz, znany – na nieszczęście dla niego – z serii historycznych romansów o Misery Chastain, których ma serdecznie dość. Paula Sheldona poznajemy w momencie, gdy na rynek wyszła jego najnowsza powieść. Uśmiercił w niej znienawidzoną bohaterkę i na zawsze zerwał z jej światem. Mało tego! Napisał nową powieść, która w jego oczach wydawała się świeża, nowoczesna i najlepsza ze wszystkich. By opić sukces, zamówił szampana. Potem wsiadł do auta i wyruszył w drogę do... najgorszych wydarzeń swojego życia.

Drugą pierwszoplanową bohaterką „Mistery” jest Annie Wilkes. Była pielęgniarka mieszka na uboczu, gdzie hoduje dwie krowy, świnię i trochę drobiu. Sensem jej życia jest wspomniana wcześniej seria romansów Sheldona. Uważa się za największą fankę autora. „Szczęśliwie” trafia na niego, gdy po wypadku spowodowanym złą pogodą i procentami we krwi leży w rowie nieprzytomny. Ratuje go i opiekuje się nim, pilnując, by wrócił do zdrowia. Potem „daje mu szansę” naprawić błąd, czyli cofnąć uśmiercenie ukochanej Misery. Tak oto zaczyna się koszmar mężczyzny, podczas którego traci kontakt z rzeczywistości, siły i kilka części ciała.

Przyznaję, że nie jestem wielką fanką Kinga, a „Misery” była mi znana jedynie ze wspomnianej we wstępie ekranizacji. Po przeczytaniu powieści, co zajęło mi około trzech dni, czuję się oczarowana. Książka jest pełna napięcia i grozy, oryginalna i do pewnego stopnia nieprzewidywalna, nawet jeśli oglądało się film. Nie żałuję, że po nią sięgnęłam, a teraz z chęcią poświęcę uwagę również kolejnym tomem z „Kolekcji Mistrza Grozy”.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Stephen King, Misery, Warszawa, Albatros, 2017




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat