„Oaza” – recenzja

Recenzja książki „Oaza”.
Kiedy miejsce, które miało ochronić cię przed śmiercią, na każdym zakręcie zastawia na ciebie pułapki, zaczynasz myśleć o ucieczce.

Rebelia nie wchodzi w grę, rządzący bowiem są zbyt liczni i silni. Tylko jak uciec, nie zostając zauważonym…?

„Oaza” to krótka (!) powieść postapokaliptyczna. Ukazana w niej historia osadzona została we współczesnej Polsce, tyle że poddanej wielkim zniszczeniom. Ostały się wyłącznie dwa ośrodki, w których żyją ludzie. Jeden jest w Poznaniu, drugi na północy Polski – nazwano go Oazą. Fabuła powieści skupia się na tym drugim. O Poznaniu wiemy tylko tyle, że ludzie żyją tam spokojnie i jak przed zniszczeniem Polski. Panuje demokracja, mieszkańcy są wolni. Zupełnie inaczej rzecz ma się w Oazie. Tu nieliczna społeczność została podzielona na czarne, szare i białe płaszcze oraz zależną od czarnych płaszczy straż. Czarne płaszcze rządzą, są elitą. Szare mają minimum praw i obowiązek pracy w sprzedaży oraz usługach. Białe płaszcze to służba czarnych. Nie mają żadnych praw, domu czy nawet wynagrodzenia za utrzymywanie włości swojego państwa.

Czytając opis z tyłu „Oazy”, spodziewałam się, że debiutancka powieść Adriana Gołębiewskiego będzie czymś innym, niż jest w rzeczywistości. Moim zdaniem opis mija się z fabułą. Autor wcale nie skupił się na ukazaniu postapokaliptycznego świata, tylko spłaszczył problem do relacji pomiędzy garstką ludzi. Na dodatek nawet te relacje wydają się mdłe, nieciekawe. Po przeczytaniu kilku rozdziałów wydało mi się, że historia jest aż nazbyt podobna do tej ukazanej w „Opowieści podręcznej” (serialu, książki bowiem nie czytałam), tyle że poprowadzona nieumiejętnie i miałko.

Fabuła „Oazy” zamyka się w kliku dniach, przy czym czas nie został rozłożony równomiernie. Najpierw płynie wolno, czytelnik zapoznaje się z opisami, a pod koniec gna jak szalony… by ostatecznie zderzyć się z murem i nie dotrzeć do żadnego sensownego zakończenia. Chyba miało wyjść nieprzewidywalnie i szokująco, ale wyszło nijak. Najgorszy wydaje mi się fakt, że wcale nie musiało tak być. Sam pomysł Gołębiewskiego jest dobry i w zbudowanym przez niego świecie można by osadzić świetną i angażującą historię. Tyle że się nie udało. Zamiast tego dostaliśmy mieszankę wspomnianej już „Opowieści podręcznej” z „Rokiem 1984”, zmieloną i rozrzedzoną. Z esencjonalnej zupy-krem powstała wodnista zupa na gwoździu.

Nie twierdzę, że „Oaza” to zły debiut. Jednocześnie nie jest debiutem dobrym. Według mnie to książka warta przeczytania w sytuacji, w której już nic innego nie stoi na półce. Nie sądzę, abyście byli zaskoczeni, zaangażowani w fabułę czy poruszeni. Jeśli jednak przeczytaliście powieść i macie odmienne zdanie, podzielcie się nim w komentarzach.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Adrian Gołębiewski, Oaza, Gdynia, Novae Res, 2019




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat