Oto i ona, a w niej masa ciepłych historii.
Wiele przełomowych odkryć miało miejsce przypadkiem, wiele ciekawych pomysłów zaś rodzi się z przypadku. Podobnie jest z „Pocieszkami” Katarzyny Grocholi, które nie powstały z inicjatywy pisarki, ale jej wydawczyni. Pewnego dnia autorka odebrała telefon i usłyszała, że jest zapotrzebowanie na krótkie opowieści – opowiastki nawet, dykteryjki – które pocieszyłyby czytelników i wywołały uśmiechy na ich twarzach. Ale o czym ja mam pisać? – zastanawiała się Grochola. Skąd bowiem brać pomyły na historie, które rozbawią i rozczulą tysiące osób?
Odpowiedź jak zwykle jest prosta: z samego życia. W efekcie „Pocieszki” stały się bogatym zbiorem opowieści o tym, że… Grochola nie wie, o czym pisać, pyta znajomych, a oni przypominają jej o różnych ciekawych zdarzeniach. Nie wyjątkowych ani nie niepowtarzalnych. Raczej codziennych i takich, które mogą spotkać każdego z nas. A to ktoś komuś pomógł, kiedy padało. A to bogatszy biedniejszemu zrobił zakupy. Powodem do radości okazało się nawet wstanie zbyt wcześnie, zepsute ogrzewanie i awaria prądu – we wszystkim można znaleźć plusy!
Mimo iż „Pocieszki” nie zostały moją ulubioną książki Grocholi – raczej usytuowałabym je na końcu hierarchii – czytanie ich sprawiło mi radość, a więc spełniły swoją funkcję. Są napisane lekkim i przyjemnym językiem, charakterystycznym dla dojrzałej autorki. Najbardziej przypadła mi do gustu opowieść, w której pisarka podzieliła się swoim wierszem. Ów wiersz o tytule „Nagość” bardzo mnie poruszył i zapisałam go nawet w pamiętniku. Powinna go przeczytać i wziąć do serca każda kobieta. Jest prawdziwy, życiowy i piękny.
Obecnie mam nadzieję, że na kolejną książkę Grocholi nie będziemy musieli tyle czekać. I że jednak będzie to powieść.
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
Katarzyna Grochola, Pocieszki, Kraków, Wydawnictwo Literackie, 2018