„Śmierć Jezusa” – recenzja

Recenzja książki „Śmierć Jezusa”.
Wypełnienie luk biblijnych? A może historia o wielu interpretacjach, dla każdego będąca czymś innym?

J. M. Coetzee, a dokładniej John Maxwell Coetzee, to autor, którego nie trzeba przedstawiać czytelnikom zainteresowanym literaturą piękną, głęboką i refleksyjną. Pisarz urodzony w Afryce, później zaś mieszkający kolejno w Wielkiej Brytanii i Ameryce, za wydawane powieści zdobywał liczne nagrody, w tym najważniejszą, nagrodę Nobla. Napisana w 2019 roku powieść „Śmierć Jezusa” to najnowsza pozycja na polskim rynku literackim, wydana w bieżącym roku nakładem wydawnictwa Znak. Stanowi trzecią i ostatnią część trylogii o młodym Davidzie. Dwie poprzednie to „Dzieciństwo Jezusa” i „Lata szkolne Jezusa”.

Mimo iż nie przepadam za poezją, lubię w niej to, że zakłada dowolność interpretacji, zupełnie jak muzyka klasyczna. Oczywiście mam na myśli poezję pozaszkolną, której nie krępuje się kaftanem klucza egzaminacyjnego. Pod względem owej wolności interpretacji „Śmierć Jezusa” bardzo przypomina mi poezję. Tu i ówdzie rozrzuca podpowiedzi – największą jest tytuł – niemniej pozostawia ogromne pole do interpretacji. Ponieważ nie miałam okazji czytać części poprzedzających „Śmierć Jezusa”, a także nie znam zbyt dobrze dziejów biblijnych, nie jestem pewna, czy bez drobnych wskazówek zorientowałabym się, że David uosabia Jezusa.

„Śmierć Jezusa” jest opowieścią o wyjątkowym chłopcu, który rozumie więcej, „czuje” otaczający go świat, niesie pocieszenie, kiedy tańczy, potrafi zjednywać sobie ludzi i przemawiać prosto do ich serc. Jest małym-wielkim mówcą, wokół którego zbierają się tłumy. Chcą słuchać jego historii, głównie o walecznym Don Kichocie, którego chłopiec podziwia za wierność ideałom i słuchanie głosu serca, zwłaszcza kiedy wszyscy wokół uważają go za szalonego. To zresztą kolejna podpowiedź interpretacyjna dla czytelnika.

Okoliczności, w jakich David trafił do przybranych rodziców – Ines i Simona – są niejasne. Nawet pojawienie się całej trójki na świecie – przepłynięcie wielkiej wody – stoi pod znakiem zapytania (to kolejna zagadka-podpowiedź interpretacyjna). W „Śmierci Jezusa” chłopiec buntuje się wobec przybranych rodziców i ucieka do sierocińca, gdyż czuje się sierotą. Uważa, że tam jest jego miejsce i ma do wykonania ważne zadanie. Niestety zapada na nieodgadnioną chorobę, której lekarze nie potrafią zdiagnozować, a tym bardziej wyleczyć. Jak się pewnie domyślacie po tytule powieści, David powoli umiera. Wciąż pyta, dlaczego musi być tutaj i dlaczego musi być tym chłopcem. Nie dostaje odpowiedzi, bo nikt go do końca nie rozumie. Zwłaszcza przybrany ojciec Simon, który jednak bardzo go kocha i wobec którego podczas lektury czułam ogromny żal. Miałam pretensję do Davida, że tak źle ocenia człowieka, który stara się przychylić mu nieba. Może dlatego było mi trudno zobaczyć w Davidzie Jezusa.

Mimo iż powieści Coetzee nie zrozumiałam jako interpretacji losów Jezusa, głęboko mnie poruszyła. Zachwyciłam się mnogością poziomów, na których można ją odczytać, za każdym razem zupełnie inaczej. Jestem przekonana, iż czytana przez sto osób w różnych momentach życia odkryje przed nimi zupełnie inny obraz. Obowiązkowo trafia na domowy regał i będę do niej wracać. Planuję też sięgnąć po poprzednie tomy, czyli wspomniane „Dzieciństwo Jezusa” i „Lata szkolne Jezusa”. Wam polecam to samo.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

J. M. Coetzee, Śmierć Jezusa, Kraków, Znak, 2020




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat