„Trzeba długo iść, żeby dojść do siebie” – recenzja

Recenzja książki „Trzeba długo iść, żeby dojść do siebie”.
Zmagania dziewczyny cierpiącej na borderline ze światem i samą sobą.

Interesują mnie książki o ludziach chorych umysłowo oraz dotkniętych różnego rodzaju zaburzeniami psychiki. Zastanawia mnie, co mają w głowach i jak przekłada się to na ich życia. Jak sobie radzą, jak funkcjonują w świecie i jak ten świat na nich reaguje. W ostatnich latach przeczytałam takich książek zaledwie kilka, ale potrafię już powiedzieć, które były dobre, a które nie. I zdecydowanie nie chodzi tu o „poziom choroby” autora, czyli o to jak poważna była dolegliwość. Nie sądzę, by książka o ciężkim przypadku schizofrenii z góry musiała być lepsza od powieści o lekkiej depresji. Muszę ów fakt zaznaczyć na początku.

Najnowsza powieść, która wpadła mi w ręce, to „Trzeba długo iść, żeby dojść do siebie”. Jej bohaterka jest w wieku studenckim i cierpi na borderline, o czym dowiaduje się dopiero po podjęciu decyzji o hospitalizacji. Wcześniej sądzi, że nie jest chora na nic, potem wspomina o zaburzeniach odżywiania, nienawiści do siebie, autoagresji. Dojście do źródła problemu częściowo daje jej zrozumienie swoich zachowań, ale oczywiście nie pomaga. Nic dziwnego, przecież choroba nigdy nie mija od tak i tylko dlatego, że się do niej przyznało.

Nie ma jednak co pisać o samej chorobie. Zdecydowanie lepiej skupić sie na książce, bo to o nią tu chodzi. A książka jest po prostu okropna. Pod każdym względem. Przede wszystkim należą się wyrazy... nawet nie wiem czego, chyba niedowierzania, osobie odpowiedzialnej za redakcję i korektę – Marlenie Rumak. Jeśli za wykonaną pracę dostała wynagrodzenie, w co nie wątpię, to bezczelnie okradła portfele czytelników. Mało tego, wydając taką książkę, Psychoskok zadrwił z odbiorców i wykazał się zerowym szacunkiem do nich.

Skąd surowa opinia? Otóż powieść naszpikowana jest błędami. Nie, nie zdarzają się one co parę stron, ani też nie są drobne. Na każdej stronie (!), czasem w każdym zdaniu akapitu (!!), występują pomyłki i zaniedbania rażące w oczy znającej choćby podstawy języka polskiego osoby. Przecinki postawiono w nieodpowiednich miejscach, innym razem brakuje przecinków i kropek (!!!). Bywa, że nawiasy zostały otwarte i pozostawione bez zamknięcia. No i te powtórzenia - z rzędu jedno słowo użyte 3-4 razy w dwóch stojących obok siebie zdaniach (!!!!).

Mało tego, fabuła również jest mordercza. Losy bohaterki są przykre, ale jej podejście do świata woła o pomstę do nieba. Jeszcze gorszy jest sposób pisania, po którym wnoszę, że autorka w rzeczywistości nie skończyła nawet czternastu lat.

Annabelle Copenhay jest irytująca, zdziecinniała i zakłamana, a pozycja „Trzeba długo iść, żeby dojść do siebie” nudna i męcząca. Ostatnie rozdziały przekartkowałam, byle tylko zamknąć to „dzieło” i zagryźć czymś innym, najlepiej lepszym, ale przede wszystkim normalnym.

Książki nie polecam absolutnie nikomu. Nie dość, że tak niedopracowany brudnopis nie powinien iść do druku, to jeszcze historia jest nieciekawa. Nie marnujcie czasu, jak zmarnowałam go ja.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Annabelle Copenhay, Trzeba długo iść, żeby dojść do siebie, Konin, Psychoskok, 2017




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat