„Zmierzch lubieżnego dziada” – recenzja

Recenzja książki „Zmierzch lubieżnego dziada”.
Jesteś wyczulona na krzywdę kobiet, dzieci, mniejszości narodowych albo innych grup społecznych? W „Zmierzchu lubieżnego dziada” możesz znaleźć echo swoich poglądów.

Niedawno na rynku wydawniczym ukazał się „Zmierzch lubieżnego dziada”, czyli nowa książka Pauliny Młynarskiej, kobiety o wielu twarzach i jeszcze większej liczbie zainteresowań. Wieczna buntowniczka, osoba duchowa, aktorka, dziennikarka, prezenterka i felietonistka, a dziś również nauczycielka jogi – to tylko niewielki wycinek z tego, kim była i jest Młynarska. Gorący charakter sprawia, że nigdy nie mogła usiedzieć w miejscu, to zaś stało się budulcem doświadczenia. Doświadczenia, które zawarła w „Zmierzchu lubieżnego dziada” – opasłym tomie pełnym felietonów.

Warto podkreślić, że „Zmierzch lubieżnego dziada” nie jest nowością. A raczej jego treść nie stanowi nowości. Zawarte w nim felietony publikowane były w wielu miejscach, m.in. na blogu Młynarskiej i portalu Onet.pl. Pierwsze opublikowano w 2017 roku, ostatnie w grudniu 2019 roku. Zostały jednak starannie wyselekcjonowane.

Książkę opatrzono opisem „felietony po #metoo”, co tłumaczy wybór tekstów powstałych po 2017 roku, czyli po zawiązaniu ruchu obywatelskiego Me Too. Jest to ruch, który zwraca uwagę na molestowanie kobiet. Jedna z najsławniejszych akcji wiązała się z opowieściami sławnych kobiet o tym, jak w życiu prywatnym lub zawodowym padły ofiarą molestowania. Opis „Zmierzchu lubieżnego dziada” również wskazuje na tę tematykę. Nie dajcie się jednak zwieść. Młynarska nie napisała aż tak wielu tekstów dotyczących molestowania, by stworzyć zbiór. Prawdę mówiąc, o molestowaniu seksualnym jest w nim niewiele. Przeczytamy za to o złym traktowaniu społeczeństwa ogółem, a także grup mniejszościowych, chociażby uchodźców.

Po książkę sięgnęłam jako fanka Młynarskiej, za którą uważam się od wielu lat. Mimo iż nie we wszystkich aspektach się z nią zgadzam, uwielbiam to, że kiedy czytam jej teksty, mój umysł się otwiera, wzrok wyostrza, a kobiecość buntuje. Wyraźnie odczuwalna zmiana wobec świata jest pozytywna, przesiąknięta chęcią walki o siebie i sprawiedliwość. Tym razem nie było inaczej. „Zmierzch lubieżnego dziada” zdecydowanie stymuluje intelektualnie. Pojawia się tu jednak drobne „ale”. Książka nie pasuje do opisu i nie wypełnia obietnicy „felietonów po #metoo”. Może i ukazane w niej teksty powstały po 2017 roku, ale co mają koleżanka dzwoniąca w nocy i pytająca o hejt w internecie, depresja, szczepionki, przeprowadzka, joga czy walentynki do molestowania seksualnego? Jeśli nie czytaliście „Zmierzchu lubieżnego dziada” i nie znacie kontekstu, podpowiem: nic.

Nowa książka Młynarskiej nie jest zatem – jak przypuszczałam i na co miałam nadzieję – kolejną cegiełką w pięknym pałacu budowanym przez ruch Me Too. Jeżeli chcecie ją przeczytać, bo doświadczyłyście molestowania i liczycie na poczucie wspólnoty, nic z tego. Po „Zmierzch lubieżnego dziada” warto za to sięgnąć dla otwarcia oczu na rzeczywistość. Nieważne, czy się jest kobietą, czy mężczyzną. Tolerancja, otwartość, sprawiedliwość i równe prawa dla ludzi to tematy ważne, a właśnie one zostały podjęte w zbiorze.

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Paulina Młynarska, „Zmierzch lubieżnego dziada”, Warszawa, Prószyński i S-ka, 2020




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat