„Dziewczyna z gór. Tropy” – recenzja

Recenzja książki „Dziewczyna z gór. Tropy”.
Niesamowita powieść wypełniona po brzegi skrajnymi, niekiedy, emocjami.

Rokrocznie, tylko w Polsce, znika bez śladu ponad 20 tysięcy osób. To tak jakby nagle zniknęło z mapy jakieś małe, powiatowe miasteczko. Oczywiście przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele; duża część tych osób się odnajduje, jednak nie zmienia to faktu, że taki problem istnieje, a organizacje czy stowarzyszenia zajmujące się odnajdywaniem zaginionych mają pełne ręce roboty.

Mam w ostatnim czasie dość sporo szczęścia do powieści, w których głównym motywem jest porwanie. Czytałam i recenzowałam fantastyczną trylogię T. R. Ragan z Faith McMann w roli głównej („Gniew matki”, „Śmiertelna rozpacz” i „Obsesja matki”) , dlatego też zachęcona tą trudną tematyką postanowiłam sięgnąć po dylogię Małgorzaty Wardy. Autorka jest dość znaną pisarką, niejednokrotnie jej nazwisko obijało mi się o uszy, jednak nie miałam okazji zapoznać się bliżej z jej prozą. Czytałam tylko jej opowiadanie zawarte w zbiorze „Teraz Cię rozumiem, mamo”, jednak po lekturze „Dziewczyny z gór” wiem, że mam sporo do nadrobienia, bo autorka zaczarowała mnie swoim piórem, lekkością wyrażania myśli i fenomenalnym prowadzeniem akcji.

Ciężko mi jednoznacznie zaklasyfikować tę książkę do jednego gatunku. Znajdziemy tu coś z thrillera, coś z kryminału i coś z sensacji podlane sporą dawką obyczajowości. Mimo że powieść tworzy dość zadziwiającą mieszankę, to, o dziwo, mam wrażenie, że wszystko do siebie pasuje; że jest tak, jak być powinno.

Jedenastoletnia Nadia zostaje porwana przez młodego chłopaka z przyczepy kempingowej stojącej za domem ich rodziców. Mężczyzna wywozi ją w góry, do chaty położonej w lesie. Nie dociera tam żadna cywilizacja; nie mieszkają inni ludzie, jest pusto i głucho, a nocami można usłyszeć wycie wilków. Dziewczynka i jej porywacz są na siebie skazani, a młodziutka Nadia musi nauczyć się trudnej sztuki przetrwania. Kim jest Jakub? Dlaczego porwał właśnie ją? Powiem jedno – odpowiedź na te pytania zmieni wszystko.

Autorka oparła fabułę swojej powieści na dość znanym i popularnym motywie, jednak zrobiła to w sposób – w moim odczuciu – wyjątkowy, inny. Poznając historię Jakuba – porywacza, czytelnik nie jest w stanie napiętnować go czy żywić wobec niego pogardy. Wręcz przeciwnie – ze łzami w oczach i przełykiem zaciśniętym w supeł – kibicuje mu. Autorka na kolejnych stronach powieści kreśli historię człowieka, którego dzieciństwo dalekie było od sielankowego; historię człowieka poranionego do szpiku duszy, samotnego i odrzuconego.

Małgorzata Warda ze słów niczym najwprawniejsza krawcowa utkała powieść, która zapiera dech w piersiach; która powoduje, że emocje wrą niczym w kotle postawionym na ogniu. Może sama akcja nie pędzi jak rozpędzone BMW na ekspresówce, ale nie można odmówić jej braku dramatyzmu, silnych emocji czy pewnej dozy nieprzewidywalności. Powieść wciąga tak bardzo, że w pewnym momencie miałam wrażenie, że moje ręce automatycznie już przerzucają kolejne kartki, kiedy moja głowa nie uporała się jeszcze z tym, czego dowiedziała się na poprzednich.

„Dziewczyna z gór. Tropy” to niesamowita opowieść nie tylko o porwaniu, o trudnej młodości, braków, które po latach odzywają się i rujnują to, co z wielkim mozołem zostało już zbudowane. Jednak, mam wrażenie, to przede wszystkim opowieść o człowieku i jego złożonej naturze, która zdolna jest do najgorszego bestialstwa, ale i do wielkiej, bezinteresownej miłości. Polecam!

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Małgorzata Warda, „Dziewczyna z gór. Tropy”, Prószyński i S-ka, Warszawa, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat