„Po raz pierwszy w Polsce!” – głosi napis widniejący na samej górze wydanej w maju tego roku „Ucieczki Cienia” Orsona Scotta Carda. I faktycznie, jest to polska premiera powieści, choć w oryginale ukazała się ona już cztery lata temu. Dlaczego tyle musieliśmy czekać? Nie wiadomo. Tajemnicą pozostaje również to, jak długo przyjdzie nam oczekiwać na kolejną część – „Shadows Alive” – którą pisarz ma dopiero w planach. Póki co możemy, a nawet musimy zadowolić się nowo i pięknie wydanymi starszymi częściami Sagi Cienia, czyli kolejno: „Cieniem Endera”, „Cieniem Hegemona”, „Teatrem Cieni”, „Cieniem Olbrzyma”, no i oczywiście świeżą, jeszcze gorącą „Ucieczką Cienia”.
W chwili, w której po raz pierwszy zobaczyłam najnowszą książkę Carda, pomyślałam, że to jakiś żart. Tyle czekania, a rozmiar jak przy napisanej dla przedszkolaków nowelce. Krótko mówiąc: byłam rozczarowana. Po długości trzech części prequela „Gry Endera”, które zafundował nam Card we współpracy z Aaronem Johnstonem, uważam, że mój żal był usprawiedliwiony. Liczyłam na to, że lektura pochłonie mnie na długie godziny, wypluwając mniej więcej po tygodniu. Tymczasem powieść – powiastkę? – przeczytałam w jeden dzień.
„Ucieczka Cienia” nie jest książką, która cokolwiek rusza na przód. W pewnym sensie można ją określić „zapchajdziurą”... ale za to jaką! Card jak zwykle popisał się umiejętnością budowania świata sci-fi, a także oryginalnym pomysłem. Wprowadził kilka wątków, które poddały w wątpliwość wydarzenia przedstawione w głównej sadze – o Enderze – przez co mniej cierpliwy czytelnik może zacząć kręcić się na krześle i każdego ranka odświeżać stronę z informacjami o postępach w pisaniu kolejnej części.
Jak zatem ustaliliśmy, powieść nie jest energetyczna. Nie ma pościgów, wojen, niebezpieczeństwa – żadnej szybkiej akcji, żadnego podnoszącego ciśnienie tempa. Panuje stagnacja, lekki smutek, niepewność. Galaktyczne przygody Card zastąpił rozrysowaniem portretów psychologicznych dzieci Petry i Groszka. Jedno jest wojownicze, drugie zainteresowane mechaniką, trzecie majsterkuje przy DNA. Dwaj nielubiący się bracia i jedna mediująca między nimi siostra. Każde jest inne, a jednocześnie wiernemu fanowi twórczości Carda coś to przypomina, pewną inną trójkę rodzeństwa. Przypadek?
Ostatecznie największym i jedynym minusem „Ucieczki Cienia” jest długość. Tak szybko się kończy, zdecydowanie za szybko! Pochłania i porywa, porusza i wzrusza. Gdybym przyznawała książkom noty, tak jak filmom na Filmwebie, w tym przypadku za treść i język kliknęłabym dziesięć gwiazdek. Było mi naprawdę przykro, że tak szybko zostałam wygnana z fantastycznego świata Carda. Liczę na to, że kolejna część pojawi się jeszcze w tym roku!
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
Orson Scott Card, Ucieczka Cienia, Warszawa, Prószyński i S-ka, 2016