Asteroid City to pustynne miasteczko w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych. Jest rok 1955. Najsłynniejszą atrakcją miasta jest gigantyczny krater meteorytowy i pobliskie obserwatorium astronomiczne. W ten weekend młodzi astronomowie i wynalazcy przyjeżdżają tu z całego kraju na doroczne obchody Dnia Asteroidy. Jednak odbywający się w mieście konkurs naukowy w sposób spektakularny zostaje zakłócony przez wydarzenie, które zmieni świat. To, co zaczyna się jako uroczystość na cześć osiągnięć uczniów, przerywa pojawienie się nieoczekiwanego gościa: kosmity. Asteroid City zostaje zamknięte, a wojsko wymyśla fałszywą przykrywkę, lecz młodzi geniusze, mają plan, aby przekazać wiadomość światu.
Jeden z najbardziej uwielbianych współczesnych reżyserów, Wes Anderson, powraca z nowym, zaskakującym filmem, który miesza w sobie dramat i romans z elementem science-fiction. Jak zawsze w przypadku jego filmów, obsada najeżona jest nazwiskami gwiazd największego formatu. Na ekranie zobaczyć możemy takich aktorów jak: Jason Schwartzman, Scarlett Johansson, Tom Hanks, Tilda Swinton, Edward Norton czy Adrien Brody.
Film niczym sen jest mieszanką pomysłów i miejsc. Zaczyna się w czerni i bieli na planie studyjnym, który przypomina programy ze złotej epoki telewizji, w których prezentowano sztuki teatralne na żywo. Reżyserowali je wtedy tacy twórcy jak John Frankenheimer czy Sidney Lumet, a grały w nich gwiazdy formatu Lee Cobba czy Jamesa Deana.
„Od kiedy tylko zacząłem chcieć kręcić filmy, ten właśnie okres był dla mnie najważniejszym momentem wszystkiego” – opowiada Anderson. „Oglądaliśmy Ojca chrzestnego, Taksówkarza i filmy Briana De Palmy. Podziwialiśmy Marlona Brando i Jamesa Deana, Montgomerego Clifta i Elię Kazana. Czarowały nas emocje tego okresu kina i ich niezaprzeczalny związek ze sztuką sceniczną. Ta seria filmów, o której mówię być może została zapoczątkowana przez Tramwaj zwany pożądaniem. Tennessee Williams stał się ważnym głosem podkreślającym potrzebę zrozumienia tych zranionych postaci, niezależnie od wszystkiego”.
Trudno nie zauważyć, że sam teatr jest głęboko osadzony w stylu opowiadania Andersona już od pierwszych jego filmów. Charakterystyczne scenografie, kreacje bohaterów i język, jakim się posługują noszą w sobie cechy teatralności. Teraz w końcu stworzył film, który w całości podporządkowany jest logice teatru.
W Asteroid City poznajemy bohaterów życiowo zawieszonych. Grany przez Jasona Schwartzmana Augie Steenbeck od niedawna jest wdowcem, który teraz musi znaleźć właściwy czas i słowa by powiedzieć swoim dzieciom o śmierci ich matki. Midge Campbell, w którą wciela się Scarlett Johanson, to niedoceniana aktorka przygotowująca się do swojej kolejnej roli. Spotykają się na pustyni, gdzie w cieniu niedalekich testów atomowych nawiązuje się pomiędzy nimi więź. Wkrótce jednak spotykamy ich ponownie, tym razem jako Jones Hall (Schwartzman) i Mercedes Ford (Johansson), którzy za teatralnymi kulisami, razem z innymi aktorami przygotowują się do wystawienia sztuki Asteroid City. Wydarzenia, które obserwujemy, to gra w sztuce, która nigdy nie była wystawiana. „Aktorzy grają aktorów grających aktorów” – tłumaczy Wes Anderson. Oglądamy więc dwie odrębne historie w dwóch różnych światach, które Anderson zręcznie splótł w jeden doskonały film sprawnie chwytający wątki to jednej, to drugiej historii.
Teatr nie jest tu jednak jedynym tematem. Amerykańskie lata 50. to oczywiście jednocześnie czas rozwoju telewizji, zimnowojennego napięcia, testów jądrowych, a nawet rozpowszechniającej się obawy przed inwazją obcej cywilizacji. W tych czasach obsesja na punkcie latających spodków odcisnęła się mocno na kulturze popularnej. Książki, telewizja i filmy, chętnie podejmowała się tego tematu niejako skrywając pod lękiem przed inwazją obcych wszystkie inne społeczne obawy – strach przed nuklearną zagładą, napięcie zimnej wojny, a także lęk przed bezrobociem i inflacją. Wszystko to pobrzmiewa tutaj zabierając nas koniec końców w dość skromną podróż, w której najbardziej niewiarygodne zdarzenie jakim jest spotkanie z przybyszem z kosmosu, jest tak naprawdę momentem zamętu podobnym utracie partnera czy rodzica, a wszystko, co obserwujemy na ekranie to zapis świadomości scenarzysty próbującego ukończyć swoją sztukę.
„Ostatecznie zależy nam na tym, żeby wszystkie te drobne elementy, z których składa się ten film były interesujące i układały się w spójne doświadczenie. Właśnie taki był nasz cel – poetycka medytacja. Z pewnością nie ma gatunku, w którym dałoby się zamknąć nasz film – podsumowuje reżyser.
Asteroid City to najnowszy film uwielbianego Wesa Andersona (Grand Budapest Hotel, Kochankowie z księżyca. Monrise Kingdom). W polskich kinach zadebiutował 29 czerwca, a już 14 września ukaże się na DVD.
Fot. Galapagos Films
Informacja prasowa