„Efekt Izajasza” - kompletna bzdura czy interesująca alternatywa?

Recenzja książki „Efekt Izajasza”.
Ze starotestamentowej Księgi Izajasza Braden wyczytał, że tak naprawdę nie ma jednej przyszłości, istnieją tylko jej alternatywne wersje, które możemy wybrać, musimy tylko wiedzieć, jak dokonać wyboru.

Zazwyczaj omijam książki z dziedziny astrologii, astropsychologii i New Age szerokim łukiem, ponieważ uważam wszelkiego rodzaju „przepowiednie” i „programy odnowy duchowej” za brednie w stylu sekty scjentologicznej. Dlatego „Efekt Izajasza” z założenia potraktowałam jako kolejny stek bzdur. Po lekturze muszę jednak przyznać, że trochę się w swojej ocenie pomyliłam.

W zasadzie sięgnęłam po nią tylko dlatego, że skusiła mnie reklama głosząca, że oto Gregg Braden stworzył książkę, łączącą na swych kartach elementy duchowości i nauki. Fizyka kwantowa, która objaśnia sens modlitwy? Brzmi ciekawie. No i jeszcze posłużenie się autorytetem autora, znanego dziennikarza „New York Timesa” sprawiło, że przemogłam swoją niechęć i wyruszyłam w podróż po odpowiedzi na pytania o to, czym jest modlitwa, jak wpływa na nasze życie i co łączy mnie, pewnego Indianina i buddyjskiego opata.

Pamiętacie film „Efekt motyla”, z którego dowiedzieliśmy się, że „machnięcie motylego skrzydełka w Nowym Jorku może spowodować huragan w Japonii”? Jednak o ile faktycznie istniejąca teoria zakłada losowość i przypadkowość zdarzeń, o tyle „efekt Izajasza” opiera się na świadomych wyborach. Ze starotestamentowej Księgi Izajasza Braden wyczytał, że tak naprawdę nie ma jednej przyszłości, istnieją tylko jej alternatywne wersje, które możemy wybrać, musimy tylko wiedzieć, jak dokonać wyboru. A czasem wystarczy bardzo niewiele, by zmienić bieg nawet już trwających wydarzeń. Cudownym remedium na wszelkiego rodzaju bolączki nas samych, jak i całego świata, jest modlitwa. Jedna niepozorna czynność o wielkich efektach, czyli właśnie efekt Izajasza. A gdzie w tym wszystkim fizyka kwantowa? U Bradena jest raczej wytrychem słownym, nadającym powagi i „naukowego” charakteru książce, bo właściwie jedyne odniesienie do niej pojawia się w kontekście tego, że zakłada ona istnienie wielu możliwości, z których możemy wybrać tą słuszną.

Okazuje się, że moc modlitwy znana była już w starożytnym Esseńczykom, a których nauka została zapomniana wskutek odcięcia chrześcijaństwa od tego, co nie pasowało do kanonu, ustalonego podczas soboru nicejskiego w IV w. Brzmi to zaskakująco w kontekście tego, że przecież termin „modlitwa” kojarzy się właśnie ze zorganizowaną formą duchowości, czyli religią, w tym chrześcijaństwem. Bradenowi chodzi jednak nie o klepanie formułek, ale o faktyczne sięgnięcie do swojego wnętrza, znalezienie równowagi i przełożenie stanu harmonii ze swojego wnętrza na świat zewnętrzny. Bo jeśli założyć prawdziwość „efektu Izajasza”, to trzeba uważać, że rzeczywistość, w której żyjemy, jest odbiciem tego, co dzieje się w nas samych. Dlatego modlitwa ludzi uporządkowanych, pogodzonych z samymi sobą i przekonanych o mocy wykonywanej czynności, potrafi zdziałać cuda, np. uleczyć chorobę czy zmienić decyzję polityków. Trzeba jednak modlić się tak, jakby to, o co prosimy, już się działo. Jeśli nie dopuszczamy innej możliwości, wybieramy tę jedną jedyną opcję, którą uważamy za właściwą.

Do kogo jednak mamy się modlić? Braden nie odpowiada na pytanie o istnienie Boga czy jakichś innych mocy, które wprawiły świat w ruch i teraz nim rządzą. Za coś oczywistego zdaje się uważać istnienie sił, które niejako dokonują „przeniesienia” efektów modlitwy na świat zewnętrzny. Nie daje się jednak wciągnąć w dyskusje teologiczne, co uważam za duży atut, ponieważ „Efekt Izajasza” nie jest książką stworzoną po to, by na jej łamach prowadzić dysputy o Bogu. Oczywiście, może to prowadzić do wrażenia spłycenia poruszanych kwestii i pisania pod z góry założoną tezę, dlatego w niektórych momentach dobrze przymrużyć nieco oko.

Po co zatem powstała ta pozycja? Chyba po to, by uświadomić ludziom, że tak naprawdę zawsze mają wybór. By pokazać, że duchowość nie jest wymysłem szalonych fanatyków religijnych, ale naturalną potrzebą człowieka. Czytając ją, w wielu momentach miałam wrażenie, że słowa autora dotykają jakiejś intymnej części mnie, czegoś, co do tej pory chowałam tylko dla siebie na te kilka chwil przed snem, gdy podsumowywałam swoje dokonania danego dnia i marzyłam o tym, czego pragnę dokonać. Okazało się, że moje prywatne doświadczenia z automotywacją i dokonywaniem zmian w życiu przy pomocy modlitwy nie są właściwe tylko mnie, ale są wspólnym doświadczeniem Davida przywołującego deszcz i ojca odbierającego poród.

Tak jak napisałam na początku, byłam sceptycznie nastawiona do „Efektu Izajasza” i nadal uważam że nie jest to pozycja przełomowa, która zmieni świat na lepszy i nikt już nie będzie musiał prosić o „pokój na świecie”. Niemniej Braden pokazał mi, że każda decyzja, którą podejmujemy, ma szerokie reperkusje, więc może napisanie tej recenzji również coś zmieni...?

Michalina Guzikowska
(michalina.guzikowska@dlalejdis.pl)

Gregg Braden, „Efekt Izajasza”, Studio Astropsychologii




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat