David Bowie powraca w wielkim stylu

Recenzja płyty „The next day”.
Choć wiele osób wróżyło artystyczny koniec gwiazdora, Bowie po 10-letniej przerwie wraca, prezentując znakomity album „The Next Day”.

Fani twórczości muzyka mają powody do radości. Ich idol 8 stycznia, w dniu swoich 66 urodzin, bez żadnej zapowiedzi i szumu medialnego wypuścił w sieci swój singiel „Where Are We Now?”, promujący jego 24 album studyjny (ostatnia płyta artysty, to wydany w 2003 roku krążek „Reality”).

Producentem „The Next Day” jest Tony Visconti, który współpracował z Bowim przy większości jego albumów. Visconti na swoim koncie ma także współprace m.in. z T.Rex czy bardziej znanym w Polsce – Morrissey’em.

Osobiście podchodzę sceptycznie do płyt wydawanych przez artystów „zapomnianych”. Zwykle w przypadku takich albumów czuje się, że zostały wydane na siłę. Na całe szczęście krążek Bowie’go jest odstępstwem od tej reguły. Co więcej, płyta jest bardzo świeża (jakkolwiek dziwnie to zabrzmi w kontekście artysty, który na swoim koncie miał do tej pory 23 wydawnictwa płytowe).

PłytaThe Next Day” zdecydowanie mnie nie zawiodła. Pomimo, że kwalifikuje się ją do gatunku pop, David Bowie brzmieniem swoich kompozycji właściwie nie wpisuje się w dzisiejszą definicję tego słowa.

Na krążku znajdują się utwory zarówno rock&roll’owe, jak i piękne, nastrojowe ballady. Mi najbardziej przypadł do gustu utwór „Heat”, który jest w nieco psychodelicznym klimacie oraz wyżej wspomniany singiel promujący płytę „Where Are We Now?”, w którym Bowie zachwycił mnie zarówno samą kompozycją, jak i przejmującym wokalem, który momentami jest wręcz płaczliwy. Wszystkiego dopełnia teledysk wyreżyserowany przez Tony’ego Outslera, gdzie w tle widać przewijające się ujęcia przedstawiające Berlin- miasto, w którym swego czasu mieszkał i tworzył David Bowie.

Zdecydowanie „The next day” można już nazwać płytą roku. Świadczy o tym fakt, że już w pierwszym dni przedsprzedaży w serwisie iTunes płyta dotarła do pierwszej dziesiątki najlepiej sprzedawanych płyt m.in. w USA, Japonii, Australii czy Norwegii. Więcej słów nie trzeba.

Anna Bilińska
(anna.bilinska@dlalejdis.pl)




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat