„Nieplanowane” – recenzja

Recenzja filmu „Nieplanowane”.
Jeżeli go obejrzysz, on zostanie już z tobą na zawsze.

Kiedy wyszłam z kina kręciło mi się w głowie, łzy spływały mi po twarzy rzęsistym strumieniem, a serce łomotało jak przestraszony ptak. Pobiegłam do domu, przytuliłam mojego synka i żałowałam – tak bardzo mocno – że niespełna dwa tygodnie wcześniej płakałam jak bóbr, kiedy dowiedziałam się, że spodziewam się drugiego dziecka. „Jeszcze za wcześnie”, „Nie mamy nawet swojego domu, a głupia właścicielka podwyższyła nam czynsz o prawie pięć stów”, „Co ja zarabiam w tej szkole, miałam się przekwalifikować” – tak właśnie mówiłam, waląc pięściami w sofę i płacząc. „Jesteś zdrowa, masz kochającą rodzinę, poradzisz sobie” – powiedziała mama. Teraz, kiedy już zaakceptowałam swoją sytuację, żałuję swojego samolubnego, małostkowego zachowania. To przecież też będzie moje dziecko, które zasługuje na miłość. Dlaczego tak bardzo cieszyłam się na wieść o pierwszej ciąży, a teraz wylewam łzy, które nie są przecież łzami radości? Dlaczego? Przecież każde nowe życie jest szansą, nie zagrożeniem. Jednak czy przez myśl przeszła mi możliwość aborcji? Nie. Nigdy.

Główna bohaterka, Abby Johnson, zagorzała feministka, chciała pomagać kobietom; uważała, że każda ma prawo do własnego zdania, a „jej macica jest jej sprawą”. Z tego też powodu już na studiach została wolontariuszką, a następnie pracownicą sieci aborcyjnych klinik Planned Parenthod. Bardzo szybko awansowała i została najmłodszą w kraju dyrektorką korporacji zajmującej się aborcjami. Wszystko jednak zmieniło się, kiedy Abby asystowała przy aborcji i zobaczyła płód, który desperacko walczył o życie, uciekając przed śmiercionośnym narzędziem.

Film ciężko nazwać majstersztykiem, bo – nie ukrywajmy – nie zaliczyłabym go do wybitnych dzieł światowej kinematografii. Gdybym wcześniej nie znała tej historii z książki, z pewnością zraziłaby mnie niekonsekwencja postępowania Abby. Bo jak, do licha, kobieta, która sama wykonała dwie aborcje i taplała się w krwi swojego zamordowanego dziecka, mogła przez wiele lat pracować w takiej mordowni? I zmienić swoje zachowanie dopiero pod wpływem obrazu na badaniu USG? Poza tym miałam wrażenie, że twórcy niedostatecznie zadbali np. o psychologiczne pogłębienie postaci czy zachowanie ciągów przyczynowo – skutkowych. Jednak mimo tych mankamentów, za sprawą przedstawionej historii, film chwyta za serce i porusza. Pokazuje, czym naprawdę jest aborcja. A jest morderstwem (nazywajmy rzeczy po imieniu) i biznesem schowanym pod płaszczykiem „pomocy kobietom”, „wolności” i wielu innych postępowych i nowoczesnych zwrotów. Sama szefowa w jednym z kulminacyjnych momentów porównuje sieć klinik do fastfoodów, zarabiających nie na hamburgerach, ale na frytkach i napojach, kwitując, że „aborcje to nasze frytki i napoje”. 

Film budzi ogromne emocje i nie jest cukierkową, ckliwą historyjką. Pokazuje tragedię, która dzieje się tu i teraz i która, niestety, jest przedstawiana przez niektóre media jako… niesamowite i wyzwalające doświadczenie. Jeszcze zanim wybrałam się do kina, miałam „przyjemność” przeczytania recenzji napisaną przez dziennikarkę jednej z lewicowych gazet i nie mogłam uwierzyć, że człowiek, który posiada jakiekolwiek uczucia, może pisać tak straszne rzeczy. Panie bardzo zachwalały aborcję, twierdząc, że „jest bezpieczna, że nawet bezpieczniejsza od porodu”; „prawdopodobieństwo powikłań jest mniejsze niż przy kolonoskopii”, a sama aborcja „prawie zawsze przynosi ulgę oraz bywa doświadczeniem bardzo wzmacniającym”. Z ręką na sercu mogę napisać, że nie znam kobiety, która po aborcji poczuła się wyzwolona i wzmocniona. Znam zaś takie, które, zabiwszy swoje nienarodzone dziecko, do dziś nie potrafią się pozbierać; które nie potrafią spojrzeć na siebie w lustrze; które toną w oceanie wyrzutów sumienia i bolesnych wspomnień; które zrobiłyby wszystko, aby cofnąć czas. To ma być to wzmocnienie, o którym tak szumnie piszą panie? Życie na zgliszczach dramatu, który na siebie sprowadziły? Przerażają mnie takie teksty, gdyż świadczą one o coraz głębszej dehumanizacji społeczeństwa. Przerażają mnie portale, na których promowana jest aborcja; gdzie promowane są konkursy na najlepsze zdjęcie aborcyjne; wstawiane widokówki z napisem: „Chcę mieć z tobą aborcję”. Przerażają mnie słowa gwiazd i polityków, którzy twierdzą, że „żołądź nie dąb, płód nie człowiek”; że „(…) wszystko trwało pięć minut. Nagle cieszysz się wszystkim w swoim życiu, tym, co masz. To najbardziej uskrzydlające przebudzenie. Pięć minut i masz z powrotem swoje życie”(swoje może i masz, ale swojego dziecka nie odzyskasz już nigdy). Czy to ma być ten piękny, wspaniały świat? Czy to ma być ta nowoczesność i postępowość, gdzie aborcja jest traktowana jak pójście do świetnej restauracji, która zapewni nowe doznania smakowe? Zastanawiam się, kim w świetle takich wartości są takie osoby jak np. Agata Mróz, która mimo choroby nowotworowej, z narażeniem własnego zdrowia, robiła wszystko, aby urodzić swoją córeczkę? Idiotką?

Oczywiście można zarzucić mi, że jestem mocno jednostronna i nieobiektywna. Bo jak potraktować ofiary gwałtów? Co z kobietami, które urodzą głęboko upośledzone dziecko? Co kiedy ciąża zagraża życiu matki? Moja odpowiedź brzmi: nie wiem. Nie padłam ofiarą przestępcy; nie stanęłam przed groźbą utraty życia. Nie mam pojęcia, co bym zrobiła. Kwestie te są bardzo delikatne, a wszystko zależy od danego przypadku; sytuacji samej kobiety oraz od tego, ile ma swojej wewnętrznej siły.
Kończąc mój wywód, chciałabym przypomnieć o pewnym napisie, który widnieje na Westerplatte. „Nigdy więcej wojny” – zbyt wiele ofiar, bólu, traum. Jednak, czy cała ta aborcyjna ideologia, dążąca do zalegalizowania możliwości zabijania ludzi na życzenie, nie przypomina hitlerowskiej inżynierii społecznej? Czy aby na pewno nie wracamy do tamtych czasów? Czy aby na pewno na łamach prasy, na ekranach kin, telewizorów i w mediach społecznościowych nie toczy się wojna o nasze sumienia (lub ich brak), o nasze poglądy, o podjęte decyzje? Odpowiedzcie sobie na te pytania sami.

Ja zawsze byłam, jestem i będę za życiem. Za cudem narodzin. Za twierdzeniem, że w łonie matki jest jej dziecko, a nie zlepek „jakiś komórek”. Przeczytałam kiedyś na jednym z forów, że gdyby brzuch kobiety był z kryształu, żadna z nich nie zdecydowałaby się na aborcję, ponieważ widziałaby dzień po dniu, tydzień po tygodniu jak powstaje nowe życie. Być może. Ja wiem jedno – z małej kropeczki na pierwszym badaniu USG powstał mój śliczny blondyneczek, który codziennie uśmiecha się do mnie i wlepia we mnie swoja niebieskie, cudne oczęta. Wszystkim kobietom życzę szczęścia i ogromnej radości z macierzyństwa, które jest początkiem, nie końcem świata.

„Nieplanowane” to film, który trzeba obejrzeć, o którym warto mieć własne zdanie – niekoniecznie takie jak mam ja i takie, jakie mają redaktorki lewicowych pism. Film skupia się na istotnych aspektach życia i wartościach, o których powinniśmy pamiętać. Ma na uwadze godność i prawo do życia każdego człowieka. Jeżeli chociaż jednej osobie otworzy oczy; jeżeli chociaż jedną kobietę odwiedzie od aborcji; jeżeli chociaż w jednej osobie wywoła światopoglądowe tornado, oznacza, że jego produkcja nie poszła na marne. W szczególności polecam go tym kobietom, które, tak jak wszystkie, zostały powołane (przez naturę, przez Boga – w co kto wierzy) do przekazywania nowego życia i dbałości o nie, a które – troszkę tą nowoczesnością się zachłystnęły. Być może kobiece przymioty, takie jak: wrażliwość na cudzą krzywdę, delikatność, opiekuńczość wrócą do łask i przestaną być postrzegane jako „frajerstwo”, „zaściankowość” i „obciach”. Bycie kobietą i matką jest piękne. Naprawdę piękne.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat