Lata 50., utopijna społeczność składająca się z członków eksperymentalnego projektu „Victoria”. Jesteś przede wszystkim żoną, do której zadań należy jedynie zajmowanie się domem, podczas gdy Twój mąż większą część dnia spędza w pracy. Nieważne, że nawet nie masz pojęcia, co tak właściwie tam robi. Nie pytasz. Kto odważyłby się kwestionować idyllę?
Alice Chambers (Florence Pugh), żona Jacka (Harry Styles), znajduje w sobie tyle siły i wcale nie jest pierwszą kobietą, która przestaje wierzyć idei projektu i towarzyszącej mu sielankowości. Szybko okazuje się jednak, że jakiekolwiek oznaki buntu nie zamierzają być tolerowane. W tej pustej rzeczywistości obowiązuje bezwzględne posłuszeństwo. Sprzątasz, gotujesz, czekasz na męża. Czy taka jest cena życia w teorii pożądanego przez każdego człowieka, które miałoby być postrzegane jako idealne? Nazywają Was „wybranymi” do tego, by zmieniać świat, ale czy w ogóle jesteś świadoma swojej roli w tej misji? Nie znasz jej celu, po prostu stroisz się w kolorowe sukienki i eksperymentujesz z fryzurami, a wolny czas spędzasz nad basenem w towarzystwie sąsiadek, które prowadzą identyczne życie jak Ty. Nie doświadczasz żadnych trosk ani biedy. Sprzątasz, gotujesz, czekasz – Twoja codzienna rutyna, a w niej brak miejsca na ból głowy… Pasuje Ci?
Projekt „Victoria” z jednej strony można potraktować jako metaforę systemu opartego na patriarchacie, w którym władzę i dominujące funkcje przypisuje się mężczyznom, a kobiety wpisuje w pewne stereotypowe ramy, z drugiej zaś – jako przenośnię dla społeczeństwa kontrolowanego, któremu zakazuje się sprzeciwu. Nie sposób jednak też nie zgodzić się, że taki brak dezaprobaty względem panujących porządków może wiązać się z przyzwyczajeniem do luksusu czy wygody, co wynika ze zwykłym ludzkim pragnieniem posiadania, które z kolei miałoby zapewnić człowiekowi dobrostan psychiczny.
„Nie martw się, kochanie” to próba kulturowej diagnozy społeczeństwa. To również poddanie refleksji pesymistycznej koncepcji człowieka zniewolonego przez prymitywne żądze. Świat, który z perspektywy bohaterów stanowi utopię, dla odbiorców staje się jego dystopijną wizją, tyle że zamiast dotyczyć przyszłości, osadzony jest w minionym wieku. Trudno powiedzieć, czy wykorzystano odpowiednie narzędzia i zabiegi do realizacji merytorycznej warstwy produkcji, ponieważ jej fragmenty bywają skomplikowane w odbiorze ze względu na nakładające się płaszczyzny czasu i miejsca akcji oraz przeplatające je elementy kina grozy. Niemniej jednak poruszane zagadnienia mogą wskazywać na realny problem o charakterze ponadczasowym.
To jak? Czy jest się o co martwić, kochanie?
Daria Korzep
(daria.korzep@dlalejdis.pl)
„Nie martw się, kochanie”, Olivia Wilde, USA, 2022