Kolejne udane castingi Must Be The Music

Drugi odcinek castingów do programu Must Be The Music.
Eli dopisywał dobry humor, Kora wreszcie odnalazła to coś, Łozo aż zaniemówił z wrażenia, a Adam tym razem okazał się wyjątkowo łagodny.

Na pierwszy rzut poszedł przybyły wprost z Bielsko Białej zespół „Dzień dobry”. Rozpoczęło się od „laj, laj, laj”, a skończyło trzy razy na TAK. Nieco folkowo-cygańskie rytmy zdobyły uznanie publiczności. Nietęgie miny na wstępie mieli zaś jurorzy, którzy aż do samego końca nie zdradzali swego pozytywnego nastawienia. W ostateczności zawiódł jednak tylko Łozo – „nie tego szukam w naszym programie”. Według Zapendowskiej z kolei – „oni kumają o co tu chodzi”.

Śpiewająca dotychczas wyłącznie pod prysznicem Marcelina Olak zaszokowała swym nietuzinkowym wyborem i wyjątkowo młodym wiekiem. Jak na 14-latkę wykon imponujący. Godny uwagi także repertuar. Idealnie odzwierciedlone „My heart will go on” i prawdziwy ogień w głosie docenili srodzy eksperci. Zdaniem wokalistki Maanamu natomiast „Celine Dion może śpiewać tylko Celine Dion”. Sztaba stwierdził zaś, „że wyzwanie potworne”.

W szampański nastrój wprowadził też kierowca ciężarówki – Mariusz. Zadedykowany rodzinie performance zdobył prawie komplet punktów. Wkoło było wesoło wszystkim poza Łozem. Ten bowiem po raz kolejny okazał się zbyt kapryśny – „takie trochę weselne”.

Na długo w pamięć zapadnie z pewnością kompozytorski duet Misz Masz. Trzy letnia współpraca zaowocowała świetnym autorskim numerem przypadającym do gustu każdemu członkowi jury, tradycyjnie oprócz Łoza. Dla Eli „piękna piosenka, pięknie grane i pięknie zaśpiewane”. W uznaniu Kory „ona superowska, on cudny”.

Do Wrocławia przybył na casting z pozoru nieśmiały i bojaźliwy Wiesiek reprezentujący utwór legendarnego bandu Deep Purple. Co ciekawe, starszy pan pokusił się nie o śpiew, ale beatboxing. „O kurka wodna” z ust Łoza, śmiech Sztaby i w końcu, po długich minutach oczekiwań poczwórne oczarowanie.

W połowie programu czekała niespodzianka w postaci grupy Atmosfera. Ukraińscy muzycy zachwycili. Dali czadu i wprowadzili nutkę tajemniczości. O dziwo udało się sprostać wymaganiom również i surowego w dzisiejszym odcinku Łoza.

Swą zawodowość przyszła przypieczętować Ania Karwan. Popisowy hit Beyonce „Halo” zebranych w studio rozgrzał do czerwoności, gorzej jednak z jurorami. Niby trzy razy tak lecz sporo gorzkich słów ze strony Kory, która nie chce podróbek amerykańskich utworów, ale czeka na wzruszenia. Podobnie w przypadku Eli – ta jednak poprawne wykonanie nagrodziła.

Konflikt pokoleniowy sprowokowali chłopcy z zespołu „Eliminacja”. Sztaba z Łozem ok, Ela zrozumiała niewiele, a Kora skwitowała „panowie śpiewają o niczym, tak jakby nie mieli większych problemów, imprezka rozkręcona, babka rozwalona – to jest nie do przyjęcia”. Chyba po raz pierwszy w historii „Must be the music”, pomimo dogrywki u ostro nastawionych na NIE pań nie udało się wskórać niczego.

Swym energicznym wykonaniem „Show must go on” na kolana powaliła od lat mieszkająca we Włoszech Ewa. Na ostatek na estradzie zawitało spore grono czyli „Roy Bennet Group” z interesującą wersją „No woman, no cry”. Program zamknęła niania Dorota „z dwukrotnymi kopiami znanych autorów”, debiutujący lecz poważnie zawiedziony artysta Olgierd oraz charczące hardcorowe nastolatki z „Eris is my homegirl”.

Anna Waliłko
(anna.walilko@dlalejdis.pl)




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat