Ale po kolei. „All of me” to album z pogranicza R&B, Hip Hop’u i Soulu, który swoją stylistyką miał podobno nawiązywać do początków gatunku R&B… No właśnie, miał. Trzeba przyznać, że momentami usłyszymy bity rodem z pogranicza lat 80-tych i 90-tych, ale niestety tylko momentami. Za to permanentnie do naszych uszu dolatuje amerykański mix popu, hip hopu i funky, czyli właściwie nic nowego w porównaniu z Beyonce, Rihanną i podobnymi artystkami.
Płyta nadaje się zdecydowanie do tańczenia w klubie lub w innym miejscu, gdzie nie potrzeba uruchamiania jakiejkolwiek wrażliwości muzycznej. Co do kilku spokojniejszych kompozycji soul’owych znajdujących się na płycie, to niestety ich charakter kłóci się z agresywnymi, hip-hopowymi bitami. Nie jest wskazane słuchanie jej na co dzień, ponieważ szybko męczy do tego stopnia, że człowiek po jakimś czasie przestaje słuchać odtwarzanego nagrania i zaczyna zajmować się kompletnie czymś innym, zapominając, że płyta kręci się nadal.
Byłabym ignorantką, gdybym nie znalazła jednak w tym wydawnictwie żadnych pozytywnych aspektów. Z całego krążka, na którym utwory przeplatają się z kilkoma skitami, jest jedna piosenka, która zwróciła moją uwagę, a była to przedostatnia na płycie „Speak ya mind”, gdzie udało się piosenkarce zgrabnie połączyć popowy wokal z rapem. Drugi pozytywny akcent pojawia się w postaci ostatniej, najbardziej elektryzującej piosenki na płycie, która skomponowana została z domieszką funky, przez co dodaje kawałkowi lekkości i napełnia pozytywna energią.
Całość podsumuję zdaniem, które odnośnie tej płyty wypowiedział mój serdeczny przyjaciel, obracający się w kręgu stylistycznym twórczości Estelle: „Jeśli nie masz czarnej duszy jak ja, to nie jest to płyta dla Ciebie. Estelle jest czarniejsza od Beyonce, będąc zarazem jaśniejszą od Jaya-Z. Jeśli jesteś choć trochę czarna w środku lub na zewnątrz - bierz bez zastanowienia”.
Anna Bilińska
(anna.bilinska@dlalejdis.pl)
Estelle, „All of me”, Warner Music 2012