W mediach społecznościowych coraz częściej napotkać można słowo: deinfluencing. Określa ono zjawisko promujące minimalizm, oszczędzanie, niekupowanie niepotrzebnych przedmiotów, zadowalanie się tym, co się posiada, dawanie drugiego życia towarom, w tym odzieży. Trend ten zachęca do prowadzenia zrównoważonego stylu życia, do świadomego podejmowania decyzji konsumenckich, krytycznego myślenia, odejścia od konsumpcjonizmu, pogoni za nabywaniem modnych i markowych produktów. Wynika on m.in. z inflacji, troski o ekologię, o zasoby naszej planety. Nie bez znaczenia jest również to, że coraz więcej internautów traci zaufanie do influencerów, którzy w hurtowych ilościach polecają różne, niekoniecznie potrzebne na co dzień towary i usługi albo umieszczają na swoich kontach kryptoreklamy.
Deinfluencing zyskuje z każdym miesiącem na znaczeniu m.in. dlatego, że dąży do pozytywnych zmian w kwestii wyborów i nawyków zakupowych konsumentów, zachęcając internautów do rezygnacji z bezmyślnego gromadzenia drogich i modnych akcesoriów, z nadzieją, że zakup tego, co polecają najpopularniejsi influencerzy, zwiększy poziom poczucia bycia fajnym i na topie. Odradzanie zakupów viralowych produktów świetnie komponuje się z minimalizowaniem kosztów życia, które przez inflację i spowolnienie gospodarcze w odczuwalny sposób w ostatnim czasie w Europie i na świecie wzrosły oraz z trendem dbania o środowisko. Internauci promujący deinfluencing zyskują także przez to, że polecają często tańsze zamienniki drogich produktów, przez co odbiorcy treści deinfluencingowych mogą sporo zaoszczędzić.
Słowo: deinfluencing z powodzeniem zastąpić można hasłem: "Zastanów się, zanim kupisz", hasłem, które oby zapadło mocno w pamięć każdemu konsumentowi, ponieważ ograniczenie konsumpcji wychodzi zazwyczaj zawsze człowiekowi na dobre, przypominając, że najcenniejsze w życiu jest tak naprawdę to, co niematerialne.
Iwona Trojan
(iwona.trojan@dlalejdis.pl)
Fot. freepik.com