Bo odrzucamy miłość, kiedy ta jest już całkiem blisko, łudząc się, że gdzieś tam czeka ktoś lepszy. A jeśli wcale go tam nie ma?
Podobno każda kobieta czeka na swojego księcia z bajki, wierząc, że pewnego dnia zjawi się niespodziewanie i postawi kres jej samotnemu żywotowi. Że spadnie z nieba, niczym manna i to będzie wielki cud. Owszem, wiara czyni cuda, ale w sprawach damsko - męskich wmawianie sobie takich bredni nie ma sensu. Żadna z nas nie jest księżniczką, żadna nie ma swojej dworskiej świty na posyłki, ale każda po cichutku czeka na Niego. Najlepiej, żeby był przystojny, inteligentny, zabawny, dawał poczucie bezpieczeństwa i spełniał wszystkie zachcianki. Zapewne można jeszcze długo wzbogacać wachlarz pożądanych cech. Krótko mówiąc powinien to być facet do tańca i do różańca. Nie wystarczy jednak zamknąć oczu, zrobić pstryk i już. To za mało, by nagle stanął przed nami mężczyzna spełniający wszystkie kryteria, które skrupulatnie ułożyłyśmy sobie w głowie.
Szukamy ideału, ale po co? Chcemy, by nasze życie uczuciowe przypominało to, jakie widzimy na romantycznych filmach. Scenariusz bardzo prosty: pojawia się jakiś tam On. Ideał - rzecz jasna, potem następują liczne życiowe perturbacje, by ostatecznie historia zakończyła się happy endem. Wyłączamy telewizor i stwierdzamy: "czemu mi się to nie zdarza"? A czy któraś z nas próbowała? Jeśli dobrze by się zastanowić, to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby z własnego życia uczynić takie love story. Może ten książę znajduje się całkiem blisko, tylko nie potrafimy go dostrzec. Może faktycznie mamy za duże wymagania. Chcemy wszystkiego naraz. Seksu i romantycznych uniesień poza łóżkiem, poczucia bezpieczeństwa i wolności. Spontaniczności i konkretnych, przemyślanych działań. Narzekamy, marudzimy, przebieramy... A może po prostu się boimy? Zaangażowania, utraty kawałka siebie. Taki strach paraliżuje, szczególnie jeśli mamy na koncie nieudany związek z facetem, który pozornie pretendował do miana ideału, ale w ostateczności wcale nim nie był. Może dlatego eksperymentujemy, igramy z uczuciami innych, ranimy. Może to podświadoma ucieczka przed miłością. Taki kamuflaż w obawie przed zranieniem.
I wcale nie wychodzimy na tym dobrze. Blokujemy się na mężczyzn, którzy nijak mają się do naszej wyimaginowanej wizji partnera. Odpychamy jednego, drugiego, trzeciego. I nagle dociera do nas, że z tym ideałem to chyba coś nie tak. Czas ucieka, a na horyzoncie nie widać żadnego. Pojawia się za to całe mnóstwo na pierwszy rzut oka przeciętnych facetów, którzy sukcesywnie dostają od nas kosza. I tu jest pies pogrzebany! Tak bardzo czekamy na Pana Właściwego, że nawet nie zauważamy, jak przychodzi do nas uczucie. Przychodzi i odchodzi. I to na nasze własne życzenie, bo nie dajemy mu szansy.
Katarzyna Stec
(redakcja@dlalejdis.pl)