Pani Ewa z wykształcenia jest polonistką, wykładowczynią kreatywnego pisania; pracowała również jako scenarzystka oraz redaktorka. Za książkę „Katoniela” otrzymała nominację do Nagrody Literackiej Nike.
Co zainspirowało Panią do napisania „Ostatniego portretu Melanii”?
Myśl o tym, że to, co wiemy o najbliższych, bywa fałszywe.
O czym jest najnowsza Pani książka. Jakby mogła nam Pani opowiedzieć o niej w kilku zdaniach?
To typowa buddy story: Igor Żurek i Nikola Napiecek wyruszają w podróż. Igor chce znaleźć swoją narzeczoną, która nieoczekiwanie znika. Nikola podwozi go na dworzec w Chojnicach. Tak zaczyna się ich wspólna historia. Igor pozna prawdę o swojej narzeczonej i skonfrontuje się z kilkoma przykrymi faktami z przeszłości. Nikola pozna prawdę o swoim ojcu i załatwi po drodze kilka spraw ze sobą oraz z innym. Oboje przeżyją przemianę. Na Czytelniczki czeka słodkie jak krówki-ciągutki zakończenie.
Czy myśli Pani, że kobiety przyjmą obecną Pani książkę z takim samym entuzjazmem, jak poprzednie pozycje Pani autorstwa?
Nie mam pojęcia, z jakim entuzjazmem kobiety przyjęły moje poprzednie książki. I czy tylko kobiety.
Napisanie której książki, sprawiło Pani największą satysfakcję?
Zastanawiam się, czy „satysfakcja” to właściwe określenie tego, co czuję podczas pisania. Przede wszystkim koncentruję się na fabule, na motywacjach bohaterów, na tym, co jest ważne w strukturze całego tekstu, ale też w strukturze sekwencji scen, pojedynczej sceny czy dialogu. Prywatna satysfakcja finalnie okazuje się bez znaczenia. Natomiast po napisaniu każdego tekstu czuję przede wszystkim ulgę i zdumienie, że znowu się udało.
Czy „Ostatni portret Melanii” może powtórzyć sukces „Katonieli” i zostać nominowany do Nagrody Literackiej Nike?
Sukces to uznanie Czytelników i Czytelniczek, a nie nominacje do nagród literackich.
Czy odczuwa Pani stres przed premierami książek?
Już nie. Bez względu na to, co czuję, wydarzenia, sprawy, rzeczy toczą się własnym trybem. Więc po co się stresować tym, na co nie mam wpływu? Szkoda czasu i energii na nerwy i napięcia. Wychowuję dzieci, piszę, uczę, czytam, medytuję, spotykam się z rodziną i przyjaciółmi, maluję drewniane ściany w domu na wsi, sprzątam w ogrodzie i obserwuję ptaki. Po premierach jest podobnie. Moje książki przestają należeć do mnie, żyją własnym życiem. Zatem spokój ponad wszystko.
Co przyczyniło się do tego, że zaczęła Pani pisać?
Każda odpowiedź byłaby w tym momencie konfabulacją. Jedyna uczciwa brzmi: nie pamiętam. Nigdy nie stworzyłam i nie stworzę mitu założycielskiego dla tego, co robię. Po prostu piszę.
Co jest najtrudniejsze w pisaniu?
Zawsze początek.
Do jakiej grupy czytelniczek kieruje Pani swoje książki?
Piszę dla wszystkich, którzy lubią dobrze opowiedziane historie.
Czy są jacyś pisarze, którzy są dla Pani wzorcem literackim?
Owszem. To Lars S. Christensen i Arundhati Roy. Christensenowi zazdroszczę „Półbrata”, Roy natomiast „Boga rzeczy małych”. Christensen pisze filmowo, Roy zmysłowo. Przepadam za obojgiem.
Czym się Pani interesuje poza literaturą?
Uwielbiam kuchnię wegetariańską, nordic walking i długie wyprawy rowerowe w towarzystwie najmłodszej córki.
Która z wykonywanych dotychczas prac sprawiła Pani najwięcej radości? Praca nauczycielki, scenarzystki, redaktorki czy pisarki?
Nauczycielką w liceum byłam bardzo krótko i przed ponad dwudziestu laty. Nie pamiętam, jak to jest pracować w szkole. Teraz natomiast pracuję na uczelni, jestem wykładowczynią kreatywnego pisania, scenarzystką i pisarką, od czasu do czasu bywam redaktorką. Robię to, co lubię i co potrafię robić. A skoro tak, wszystkie z wymienionych przez Panią prac sprawiają mi radość. I mam nadzieję, że tak zostanie.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Agnieszka Krakowiak
(agnieszka.krakowiak@dlalejdis.pl)
Fot. Materiały wydawnicze