„Ród smoka” jest „Grą o tron” i zarazem nie jest „Grą o tron”. Jest prequelem tego serialu, bo 200 lat w czasie naprawdę robi różnicę. Oczywiście niektóre nazwy mogą się wydawać dla ucha znajome (Lannisterowie, Starkowie), ale ogólnie rzecz ujmując, mamy nowych graczy i nowe konflikty.
Warto dodać, że „Ród smoka” został wyprodukowany na podstawie książki George’a R.R. Martina „Ogień i krew”, liczy 2 sezony (w sumie 18 odcinków), które w moim mniemaniu są bardzo nierówne. Pierwszy sezon był – według mnie – dużo lepszy aniżeli ten drugi, który nie spełnił pokładanych w nim nadziei i oczekiwań.
Drugi sezon prezentuje nam zimną wojną pomiędzy dwoma skonfliktowanymi frakcjami rodu Targaryenów podzielonych na zwolenników Aegona (Tom Glynn – Carney) i Rhayneri (Emma D’Arcy). Obie strony jednak wstrzymują się z podjęciem jakichkolwiek działań, gdyż tam, gdzie latają smoki, może być niebezpiecznie. Smoki pełnią w tym serialu funkcję swego rodzaju broni nuklearnej, której użycie może skończyć się dramatycznie, więc dla dobra ogółu nikt nie chce specjalnie wychylać się z szeregu. Akcję w serialu napędza tak naprawdę nieustanna walka o władzę, czym przypomina mi „Sukcesję”. Nieustanne knowania, plany, zastawianie na siebie sideł, mniej lub bardziej dyskretne podchody… smoki tak naprawdę nie będą miały zbyt wielu okazji, aby rozprostować swoje skrzydła lub porządnie zionąć ogniem. Nie ma tu rozlewu krwi ani spektakularnych bitew. Smoki jednak cały czas są, przypominając swoją obecnością, czym może skończyć się ewentualny konflikt. Latają i uświadamiają przeciwnikom, że każdy nieostrożny ruch, każda niefrasobliwość może skończyć się krwawą jatką. Ten czas obie strony konfliktu starają się spożytkować, aby zjednać sobie jak największą ilość sojuszników. Bo to, że wojna wybuchnie, jest pewne. Nie wiadomo jedynie kiedy.
Sezon 2 „Rodu smoka” jest nieco rozczarowujący. Oczywiście ma swoje dobre momenty, zachwyca wykreowanym światem, ale jest sezonem pełnym dłużyzn, misji ciągnących się w nieskończoność; wreszcie jest serialem bez odcinka finałowego. Co więcej, obserwując poczynania aktorów na ekranie, odniosłam wrażenie, że Rhayneri ktoś mocno pokiereszował charakter (a właściwie go wykastrował, bo ta postać nie ma tu swojego charakteru), ale jeszcze gorzej potraktowano Daemona, czyli „Księcia Łotrzyka”. Zaczął dość ciekawie, bo od zlecenia zabójstwa, ale ta dobra passa bardzo szybko się skończyła. Bohater obraża się na swoją żonę, cały sezon pląta się gdzieś w odmętach Harrenhal i cierpi, a my razem z nim. Kolejną postacią, która straciła swój animusz, jest Alicent. Bohaterka, która w poprzednim sezonie zadziwiała swoją znajomością politycznych gierek, w tym – zapomina o swoich umiejętnościach, zachowując się co najmniej irracjonalnie.
Podsumowując, mam wrażenie, że w serialu zabrakło emocji, które mogłyby spowodować decyzje bohaterów. A tych prawie wcale nie było. Nie chodzi o to, czy te decyzje będą mądre czy głupie, przemyślane czy nieprzemyślane. Ważne, aby pociągały konsekwencje. Budziły emocje, nawet te skrajne. Widz może nie czeka na ataki smoka w każdym odcinku, ale na pewno czeka na dynamiczny rozwój akcji; czeka na działanie. Nikt nie chce być zawieszony w próżni. A tu czuje się jak ktoś obserwujący kolorowe, świecące kule dekoracyjne. Brokat i woda może i ruszają się tu i tam, ale główne postacie stoją nieruchome. I nie chcą się ruszyć nawet o milimetr.
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)
DVD „Ród smoka”, sezon 2, HBO, Galapagos, 2024.