Jaromir Nohavica to czeski bard, kompozytor i poeta. Dla mnie – człowiek kompletnie nieznany. „Mama Mi Na Krk Dala Klić” stanowi jeden z jego licznych albumów, wydawanych od końca lat 80. Autor nagrał go w 2020 roku, u nas zaś premierę ma właśnie teraz, kiedy zima powoli zmierza ku końcowi, a zza rogu wygląda wiosna.
Nową płytą, wydaną po trzyletniej przerwie, zainteresowała mnie bliska osoba, której wyborom muzycznym ufam. Mimo iż raczej nie słuchamy podobnych gatunków, w jej poleceniach zawsze odnajduję wysoką jakość. Nie inaczej jest w tym przypadku. „Mama Mi Na Krk Dala Klić” to zbiór piętnastu utworów, w których słychać doświadczenie, spokój i swoistą pewność, że chociaż utwory z albumu nie trafią na pierwsze miejsca światowych list przebojów, autor wie, że daje odbiorcom coś wartościowego i prawdziwego, jakże innego od komercyjnej, połyskującej fikcji.
Nie bez powodu podkreśliłam moment, w którym płyta pojawiła się w sprzedaży. Znajdujące się na niej utwory są doskonałą osłoną od wiatru hulającego za oknem i przykrych, trudnych do zrozumienia i zaakceptowania wydarzeń w kraju. Kiedy ich słucham, czuję, jakby okrywał mnie gruby, gęsto pleciony, mięciutki i ciepły koc. Prostota, minimalizm i głos Nohavicy otulają. Jest on, gitara, i tyle.
Ponieważ nie rozumiem języka czeskiego, zdecydowałam się sprawdzić, czy te ciepłe melodyjnie utwory są równie ciepłe tekstowo. Tu spotkało mnie ogromne zaskoczenie. Nie wiedziałam jeszcze, że autor jest poetą. Wystarczyła jednak krótka lektura, abym zorientowała się, że każda piosenka to w rzeczywistości wiersz. Głęboki, zazwyczaj smutny, bardzo poruszający. Podczas czytania kilku, m.in. tego, od którego płyta wzięła nazwę, z oczu popłynęły mi łzy. Nohavica w tak prosty, piękny i subtelny sposób napisał o śmierci mamy, że nie mogłam nie pomyśleć o swojej i o tym, że kiedyś będę na jego miejscu. (Podczas pisania recenzji popłakałam się po raz kolejny).
W płycie Jaromira Nohavicy widzę smutny i głęboki wykład o życiu i trudach, jakie nas spotykają. Jednocześnie jest to ciepły i miękki koc, w który można się zawinąć do czasu, aż łzy wyschną i poczujemy, że od teraz będzie lepiej – bo człowiek musi przechodzić przez trudne chwile, taka jest kolej rzeczy, ale po zimie zawsze przychodzi wiosna.* Metaforycznie i dosłownie, wszak płyty słucham w pierwszej połowie marca, oczami błądząc po zaznaczonej flamastrem w kalendarzu dacie pierwszego dnia wiosny.
Autorowi dziękuję, że płyta „Mama Mi Na Krk Dala Klić” powstała. Osobie polecającej zaś dziękuję, że dała mi o niej znać.
* Zdaję sobie sprawę, że to stwierdzenie brzmi strasznie kiczowato. Nie mam jednak serca, żeby stwierdzić „pyta jest dobra” i zakończyć recenzję. W tym jednym wypadku muszę pozwolić sobie na emocjonalny kicz, bo nie umiem inaczej oddać poruszającego charakteru utworów. Mam nadzieję, że kiedy wysłuchasz płyty, zrozumiesz, o co chodzi. Że przebędziesz tę samą drogę co ja – od smutku do zrozumienia, że koniec końców życie toczy się dalej i wszystko się poukłada.
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
Jaromir Nohavica, Mama Mi Na Krk Dala Klić, Warszawa, Magic Records, 2021