Jednym licznej rzeczy z utalentowanych artystów czasów powojennych był Marek Hłasko. Człowiek uzdolniony pisarsko, protegowany wpływowych postaci tamtych czasów, dobry obserwator, osobowość fascynująca wiele osób, ale też osoba bardzo trudna w pożyciu.
M.in. za sprawą wpływowych pisarzy-homoseksualistów, którzy wzięli młodego chłopaka pod swoje skrzydła (m.in. Bereza, Andrzejewski, Iwaszkiewicz), Hłasko mógł wydawać książki w komunistycznej Polsce. Pisarz po początkowych sukcesach w kraju, znaczną część swojego życia spędził jednak na emigracji, m.in. w Izraelu, Niemczech (jego jedyna żona była niemiecką gwiazdą filmową). Tułał się po wynajętych domach i mieszkaniach znajomych, nigdzie nie mogąc na dłużej znaleźć sobie miejsca.
Z pewnością miał w sobie coś, co pociągało wielu. Skakał z kwiatka na kwiatek, a jednak zarówno panie, jaki i panowie, oczarowani nimbem znanego pisarza, byli na każde jego skinienie. Nawet wtedy, gdy z przystojnego blondyna o gładkiej twarzy stał się zaniedbanym, brudnym i opuchniętym człowiekiem, który za jedno słowo mógł uderzyć – także kobietę. Niejednokrotnie utrzymywał bliskie stosunki w kilkoma osobami jednocześnie. A było ich wiele... Wanda bez nazwiska, Anna Kruszewska-Kudelska, Hanna Golde, Sonia Ziemann, Agnieszka Osiecka, Luise Schaffer, Esther Steibach, ale także mężczyźni. Wydaje się jednak, że Hłasko nie był homoseksualistą, poddawał się po prostu presji i wykorzystywał te stosunki dla swoich celów.
Potrafił wiele osób zaczarować, ale jednocześnie jego labilna natura potrafiła z równą siłą odpychać tych, których chwilowo lub na dłużej nie chciał w swoim życiu. Płeć piękną określał bardzo niepochlebnym i niecenzuralnym słowem. Oczywiście, można powiedzieć, że takie były czasy i to nic nie znaczyło. Wydaje mi się jednak, że z dzisiejszej perspektywy jego manipulacyjno-przemocowo-lekceważący stosunek do kobiet i do mężczyzn, budzi grymas niechęci. I nie pomoże „romantyzowanie” legendy tamtych czasów.
Kolorowe postacie tego typu za sprawą swojego talentu zapadają otoczeniu w pamięć. Jedni uważają go za buntownika i wrażliwca, inni za agresywnego alkoholika i osobę zafiksowaną na punkcie seksu oraz podziwu innych (co było mu potrzebne do utrzymania dobrego mniemania o sobie).
Na półkach księgarni pojawiło się już trzecie wydanie tego dzieła. Jest to skorelowane z faktem, że 2024 został wybrany rokiem Marka Hłaski. Warto przeczytać najnowsze wydanie, by poznać prawdziwą, odartą z lukrowanych obrazków historię, która dowodzi, że każdy pomnik ma rysy.
Mam na koniec uwagę, że warto uaktualnić książkę. Kiedy autorka pisze o K. Kąkolewskim (a pierwsze wydanie pojawiło się w 1889, drugie poprawione w 2009), robi to w czasie teraźniejszym. Ten autor zmarł jednak w 2015 r.
Muszę przyznać, że pod koniec czytania czułam się zmęczona. Nie tą świetną biografią czy stylem pisarki. Po prostu zaczęło mi się kręcić w głowie od imion i nazwisk uczestniczek i uczestników „miłosnych gier” młodo zmarłego pisarza. Książka jest fascynująca, a styl Barbary Stanisławczyk – nienaganny. Warto dodać, że autorka zbierała materiały do swojego dzieła przez kilka lat. Miłośnikom biografii polecam więc gorąco zapoznać się z omawianym dziełem.
Iwona Radomska
(iwona.radomska@dlalejdis.pl)
Barbara Stanisławczyk, „Miłosne gry Marka Hłaski”, wydanie III, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2024.