Po krótkich czytelniczych wakacjach spędzonych z fantasy, literaturą obyczajową i popularnonaukowymi sztuczkami przyszedł czas na powrót do kryminalnych zagadek. Na pierwszy ogień poszła „Sprawa Sary” Karoliny Głogowskiej i, niestety, było to twarde zderzenie z rzeczywistością, wróć, fikcją.
Latem 1993 roku w ośrodku wypoczynkowym w Brzezińcu doszło do zaginięcia dwunastoletniej Sary. Policja z braku dowodów szybko uznała, że dziewczynka uciekła. Blisko 30 lat później stojący o krok od bezrobocia dziennikarz Witold Wedler postanawia przyjrzeć się sprawie na nowo. Ma ku temu również osobiste powody - podkochiwał się w Sarze i był ostatnią osobą, która widziała ją żywą. Równocześnie główny bohater zaczyna cierpieć na dziwne paraepileptyczne ataki, podczas których słyszy w głowie uporczywą melodię. Z czasem uznaje, że są one powiązane z tajemnicą zniknięcia nastolatki.
Jak widać, zarys nie był może nadmiernie odkrywczy, ale dawał nadzieję na co najmniej dobrą i skoncentrowaną na meritum, bo ledwie 311-stronicową, lekturę. Akcja dzieje się dwutorowo w roku 1993 i 2020. O ile przeszłość ratuje się nostalgicznym klimatem lat 90., o tyle teraźniejszość cierpi z powodu słabego nakreślenia potencjalnych sprawców, dorzucania postaci nawet, jeśli nie są specjalnie potrzebne, a przede wszystkim samego Witolda.
Już na drugiej stronie pojawia się pierwszy zgrzyt. Trzynastoletni Witek opisuje ruchy rok młodszej dziewczyny używając określeń odnoszących się do figur z baletu. Nie wiem, może na Pomorzu taka wiedza jest potoczna, ale, jeśli mam uwierzyć, że narratorem jest chłopak w okresie dojrzewania, raczej nie spodziewam, że będzie używał słów takich jak „arabeska” i „battement tendu”. Tak samo, jak w przypadku innej postaci nie powinno się używać się gwary w charakterze ozdobnika, ktoś albo mówi tak cały czas, albo wcale.
Z kolei dorosły Witold miał być chyba zbudowany na zasadzie maksymalnego kontrastu. Na tle wszystkich znanych mi protagonistów powieści z dreszczykiem zdecydowanie wyróżnia się bowiem byciem… oblechem. Cały pierwszy rozdział z jego perspektywy brzmi jak wstęp do jakiegoś taniego pornola, a potem jest tylko gorzej. Kiedy odkrywa osobę, która mogłaby być dorosłą Sara, pierwsze, co robi, to onanizuje się pod prysznicem do jej fotki z Instagrama. Potem jesteśmy skazani na jego uprzedmiotawiające uwagi, a nawet wysyłanie zdjęć wzwodu. Kiedy wreszcie dotarłam do mocno przewidywalnego finału, bardziej niż hallmarkową przemianą byłam zaskoczona tym, że jednak chuć Wedlera w dzieciństwie jeszcze dawała się opanować i to nie on zamordował Sarę po jej uprzednim zgwałceniu.
Chyba jednak nie do takich podejrzeń miała mnie skłonić książka przenosząca „do świata dzieciństwa i pierwszej miłości, która nie da o sobie zapomnieć” i podejmująca tematykę rodzin patologicznych. Ważny problem ginie w gąszczu błędów oraz rzeczy i spraw doskonale zbędnych.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)
Karolina Głogowska, „Sprawa Sary”, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, 2021r.