„Świadectwo pewnej dziewczyny” – recenzja

Recenzja książki „Świadectwo pewnej dziewczyny”.
Walka z chorobą nie zawsze należy do łatwych zmagań – im cięższa choroba, tym więcej sił potrzeba, by z nią walczyć. Nie inaczej jest w przypadku depresji, o czym przekonuje ozdrowieniec w książce „Świadectwo pewnej dziewczyny”.

Przyznam, że do lektury skłoniła mnie tematyka – depresja to choroba, z którą spotykam się w swoim otoczeniu; wiem, jak różne miewa oblicze i chętnie dowiaduję się o niej więcej, by wiedzieć, jak reagować. Ozdrowieniec w powieści przekazuje czytelnikowi zmagania Aurelii, którą to depresja właśnie dopada. Nie jest to historia snuta w kolorowych barwach, bo i samą depresję raczej kojarzy się z różnymi odcieniami szarości. Tutaj także, ukazując twarze choroby, daleko jest od różowych barw, niemniej płomyk nadziei jak najbardziej się pojawia.

Plastyczność i naturalność w ukazaniu zmagań sprawia, że naprawdę zaczęłam trzymać mocno kciuki za Aurelię. Jej świadectwo jest na pozór omawiane przez narratora wszystkowiedzącego, jednak mnie nie zaskoczył zabieg, jaki w tej narracji podjęto. Raczej muszę przyznać, że mnie nie zachwycił, a wręcz irytował.

Opowiedziana historia sięga po mechanizm „czwartej strony”, który częściej stosowany jest w filmach – zabieg ten sprowadza się do wciągania widza do uczestniczenia w akcji poprzez posyłanie mu spojrzeń czy mówienie wprost do niego. Tutaj zastosowano pojęcie „naszej bohaterki”, wielokrotnie też niektóre zdania kończą się „wiesz, co mam na myśli”, co jednak w gatunku, jakim jest pamiętnik – a do tej kategorii ta książka się zalicza – moim zdaniem jest zbędne.

Już sam początek, pierwsze trzy rozdziały, były dla mnie ciężkie i to nie przez tematykę, ale przez mnogość imion, jakie w nich padają. Rozumiem, że narrator chciał przedstawić wszelkie relacje rodzinne i przyjacielskie, ale bardzo dużo krewnych o imionach, które do tego się powtarzały, sprawiło, że miałam ochotę porzucić książkę; pytałam siebie, czy jest sens w ich przedstawieniu, jeżeli w dalszej części historii już się nie pojawią. I miałam rację. Nie umiałam zrozumieć, kto jest kim, poza tymi osobami, które naprawdę miały swoją rolę do odegrania.

Problemem okazały się dla mnie również liczne powtórzenia. Jestem wzrokowcem, więc kiedy słowa zaczyna mi się powtarzać w obrębie jednego akapitu, czuję irytację. A kiedy te same słowa dzieli zaledwie jedna kropka, jej poziom wzrasta. Zdaję sobie sprawę, że całość miała trzymać się gatunku pamiętnika, niemniej jako wydane dzieło literackie raczej nie powinno być aż tak potoczne. Miejscami zdania były toporne i pisane bardzo infantylnie, kiedy da się wyczuć, że narrator z pewnością nie jest już dzieckiem. Pojawiały się również literówki i inne drobne błędy korektorskie, co mogło wybić z rytmu czytania.

Niemniej ukazanie walki z depresją jest tu na tyle naturalne, niepozbawione idących za tym wyzwań i negatywnych emocji, że chciałam dla bohaterki tylko dobrego. Rozumiałam reakcje i zachowanie jej rodziców, jak też ją samą, kiedy uważała, że nie ma z niczym problemu. Ukazanie choroby bez jej podkoloryzowania to z pewnością duży plus tej opowieści.

Depresja nie jest chorobą, z którą wystarczy wygrać raz i historia Aurelii pokazuje to wraz ze wszelkimi możliwymi cieniami i blaskami. Myślę, że lektura tego tytułu da otuchę osobom, które też mierzą się z tą chorobą, jak i światełko nadziei, że jeszcze będzie lepiej.

Marta Osadnik
(marta.osadnik@dlalejdis.pl)

Ozdrowieniec, „Świadectwo pewnej dziewczyny”, Novae Res, Gdynia, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat