„Umowa na miłość” – recenzja

Recenzja książki „Umowa na miłość”.
Czarująca historia miłosna na jesienne wieczory.

O millenialsach mówi się, że często zmieniają pracę, bo szukają miejsca jak najbardziej odpowiedniego dla siebie; takiego za sprawiedliwą wypłatę, adekwatną do zaangażowania, oraz że nie boją się podejmować nowych wyzwań. Taka jest właśnie bohaterka książki Falon Ballard – Sadie Green.

Do przeczytania książki skłoniła mnie kolorowa i promienna okładka, bo tak się składa, że gdy po nią sięgałam akurat za oknem, zaczynała się jesień, a ja chciałam jeszcze trochę słońca przytrzymać. Dobrze trafiłam, bo „Umowa na miłość” to bardzo przyjemna i wesoła historia, przy której można się zrelaksować w szare, jesienne wieczory.

Sadie to gadatliwa marzycielka, która w pracy spodziewa się awansu, na który tak ciężko pracowała. Niestety posada na wyższym stanowisku przechodzi jej koło nosa, a na dodatek dziewczyna zostaje wyrzucona z pracy. Dla poprawienia nastroju postanawia umówić się na randkę przez aplikację randkową. Los jednak spłatał jej figla i zamiast na randkę, trafiła na rozmowę w sprawie wynajmu mieszkania. W ten sposób poznaje Jacka, który jest totalnym przeciwieństwem Sadie, jednak decydują się wspólnie zamieszkać. Co z tego wyniknie? Ano, jak można się domyślić już po samym tytule książki, romans. Ale nie taki pospieszny, ognisty przyćmiewający resztę fabuły i stający się głównym tematem książki. Tylko taki, który określa się ostatnio mianem „slow burn”, co oznacza, że uczucie narasta i rozwija się bardzo powoli.

Jest to oczywiście historia miłosna, ale nie tylko na niej autorka się skupiła. Znalazło się miejsce dla paru trudniejszych tematów, takich jak dramaty rodzinne i traumy. Jednak cała powieść jest napisana w taki sposób, że czyta się ją lekko i przyjemnie. Nie brakuje w tej książce humoru, ciepła i optymizmu.

Pojawiają się w książce różni bohaterowie, każdemu z nich autorka poświęciła trochę uwagi, co jest na plus. Sama historia mnie nie porwała, ale wystarczająco zaciekawiła, bym chciała czytać dalej. Jest to dość prosta historia i da się wyczuć, że brakuje w niej czegoś, dzięki czemu książka mogłaby się wyróżnić na rynku. Raczej szybko o niej zapomnę. Nie ma efektu zaskoczenia i na pewno przez to, dla wielu osób, ta książka wyda się nużąca i banalna. W dodatku momentami jest niezmiernie przesłodzona, a cała historia jest dość nieprawdopodobna.

Ogólnie rzecz ujmując, książka nie jest zła. Jeśli akurat pojawi się potrzeba przeczytać coś przesadnie optymistycznego na poprawę humoru, to można sięgnąć po tę lekturę.

Emilia Ogrodzińska
(emilia.ogrodzinska@dlalejdis.pl)

Falon Ballard „Umowa na miłość”, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2023




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat