Nieco poturbowany, ale wciąż żywy, nagle traci chęć na cokolwiek, a pogłębiający się dołek potęguje utrata pracy, perspektywa sprzedania rodzinnego domu i poczucie, że naprawdę do niczego się nie nadaje. Jakby wszystkiego było mało, okazuje się, że Rosie - jego córka, prawdopodobnie będzie zmuszona zmienić szkołę, syn - Declan - dość mocno angażuje się w coś, czego nigdy nie powinien się tykać, a poczynania rodziny z uporem maniaka zaczyna śledzić niezbyt normalny policjant. Tyle dobrze, że nad wszystkim jakoś stara się panować Wendy - żona, matka i prawdziwa ostoja całej rodziny.
Bardzo zaskoczyła mnie, wciąż rzadko jednak stosowana, narracja drugoosobowa. I początkowo było to dla mnie dość dziwne doświadczenie, zwłaszcza, że bohaterem powieści jest mężczyzna, szybko się jednak do tego przyzwyczaiłam i po lekturze doszłam do wniosku, że „Czysty obłęd” w innej, typowej narracji, już nie robiłby takiego wrażenia. To właśnie dzięki bezpośredniemu zwracaniu się do czytelnika, autor pozwolił totalnie utożsamić się ze swoim bohaterem. W moim przypadku utożsamić tym bardziej, że mimo okropnie denerwującego charakteru, Michael O'Dell przypominał mi mnie samą. Ten sam pesymizm, to samo widzenie wszystkiego w czarnych barwach, ta sama obawa przed życiem, przed przyszłością, przed krokiem w przód, ta sama niepewność… Czysty obłęd.
Ta powieść jest jak jazda na karuzeli, na której absurd goni absurd, a nieszczęśliwe zbiegi okoliczności są tak częste, że aż ciężko w nie uwierzyć. Choć chyba i w życiu tak się dzieje. Zaczyna się od jednego nieszczęśliwego wypadku, a potem już leci jeden za drugim i w pewnym momencie, dokładnie tak jak bohater książki, „czujesz się, jakbyś nagle trafił do alternatywnego wszechświata, Krainy Czarów, w której nie ma Alicji, są za to szaleni myśliwi i nieprawdopodobne zbiegi okoliczności”.
Lamprell przez swój powieściowy debiut próbuje nam przekazać, że rodzina jest najważniejsza, wszystko w życiu w końcu się układa, a jeśli mamy wokół siebie ludzi, którzy nas kochają i wspierają nasze działania, to naprawdę nie jest z nami jeszcze aż tak źle. No i że nastoletnie dzieci to naprawdę nie koniec świata, nawet jeśli mają dość bliskie spotkania… z narkotykami i policją. Czasem potrzeba naprawdę mocnego uderzenia w głowę, aby wreszcie dostrzec to, co najbliższe i jednocześnie najważniejsze.
Izabela Raducka
(kultura@dlalejdis.pl)
Mark Lamprell, „Czysty obłęd”, Warszawa, Prószyński i S-ka 2014