Gdańsk lat 80. i ludzkie dramaty na jego tle… - rozmowa z Magdaleną Witkiewicz o najnowszej dylogii „Wiatr od morza”.

Wywiad z Magdaleną Witkiewicz.
21 maja na rynku wydawniczym ukazała się powieść „Sztorm”, pierwsza część cyklu Magdaleny Witkiewicz. Historia opowiedziana na kartach tej książki wzrusza i zmusza do refleksji nad wieloma ważnymi zagadnieniami. Premiera kontynuacji cyklu – „Wiatr od morza. Sztil” już 13 sierpnia!

„Wiatr od morza. Sztorm” to głęboka i poruszająca powieść, w której zwracasz uwagę na wiele istotnych kwestii. Możesz nam przybliżyć jakich?

„Sztorm” to książka wielowarstwowa. Z jednej strony to opowieść o młodości – tej pięknej, buntowniczej, pełnej emocji, ale też niezrozumienia i lęku. Z drugiej – to historia o systemie, który nie tylko ograniczał wolność słowa, ale też kontrolował codzienne życie, uczucia, relacje. Pokazuję, jak dorastali młodzi ludzie w Gdańsku lat 80., ale tak naprawdę to uniwersalna opowieść o potrzebie wolności i o tym, jak trudno być sobą w świecie, który próbuje cię zamknąć w określonych ramach.

Poruszam też temat zdrowia psychicznego młodzieży – pokazuję, jak młodzi ludzie, nawet dziś, bywają pozostawieni sami sobie ze swoimi emocjami. To książka o sile przyjaźni, o dojrzewaniu, o pierwszych miłościach, ale też o zdradzie, samotności, odrzuceniu i odpowiedzialności. O tym, że każda decyzja, nawet ta podjęta w emocjach, może nieść za sobą długofalowe skutki. Ale to także książka o nadziei – bo nawet w największym chaosie można znaleźć kogoś, kto poda rękę.

Jednym z zagadnień, które poruszasz, jest ponoszenie konsekwencji swoich wyborów. Myślisz, że to jest klucz do szczęścia: umieć zaakceptować zarówno dobre, jak i złe zmiany wynikające z naszych decyzji?

Myślę, że kluczem do wewnętrznego spokoju – który może być tożsamy ze szczęściem – jest właśnie ta akceptacja. Że nie cofniemy czasu, że nie zmienimy przeszłości, ale możemy się z nią pogodzić. Możemy z niej coś wynieść i iść dalej mądrzejsi. Tego uczę się każdego dnia – także od moich bohaterów. Bo przecież w życiu nie chodzi o to, żeby się nie potknąć. Chodzi o to, co zrobimy, kiedy już leżymy. Czy się podniesiemy, czy zostaniemy tam, bo w sumie jest miękko.
Bardzo lubię jeden cytat z mojej powieści:

„Każdy wybór niesie za sobą konsekwencje. Wszystko ma plusy i minusy. Jeżeli podejmujesz decyzję, znaczy, że plusy tej decyzji przeważyły minusy. Jednak te minusy nie znikły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nadal są i będziesz musiał się z nimi cały czas liczyć. Konsekwentnie, bez marudzenia będziesz musiał iść dalej. O plusach szybko zapomnisz, bo te minusy będą wdzierały się w twoje serce niczym szpilki.
- A co, jeżeli będę chciał zmienić decyzję?
- Czasem na zmianę decyzji jest zbyt późno, a czasem możesz ją zmienić. A czasem szkoda życia na jakiekolwiek zmiany”.

W życiu nie zawsze wszystko się układa po naszej myśli. Kiedy Ty sama zaczęłaś dostrzegać, że nawet najgorszy dzień naszego życia może być początkiem czegoś nowego?

To chyba przyszło z czasem, a może z wiekiem? Kiedyś wydawało mi się, że jak coś się wali, to to już koniec świata. Teraz wiem, że czasem właśnie ten upadek jest konieczny, żeby coś zbudować od nowa – ale lepiej, bardziej po swojemu.

Takich momentów miałam kilka. Bardzo nie lubię o nich mówić. Wolę mówić o tym, że jest już dobrze.

Jeden z ważniejszych to moment, kiedy zdecydowałam się na pełną niezależność wydawniczą. To nie była tylko decyzja zawodowa – to był krok w stronę wolności, odpowiedzialności, niezależności. I dziś, mimo że to bywa trudne, nie zamieniłabym tej decyzji na żadną inną.

Czasem po prostu bywa w życiu nieco gorzej. Ale kocham to moje życie tu i teraz i nie zamieniłabym go na żadne inne!

Z perspektywy czasu widzę, że te najciemniejsze chwile potrafią pokazać coś dobrego. Tylko trzeba mieć odwagę spojrzeć w tę ciemność, nie uciekając. Bo może za rogiem, tam, gdzie jeszcze nie patrzymy, czeka coś lepszego. Albo ktoś. Albo my sami – w naszej lepszej wersji.

Czy tworząc tę historię, przewidywałaś jakieś alternatywne zakończenie dla historii Władka, czy jego losy zawsze układały się w ten sposób?

O Władku długo myślałam. Bo z jednej strony chciałam, żeby był symbolem odwagi, buntu, działania – a z drugiej wiedziałam, że takie cechy często w historii były… karane. Zwłaszcza w czasach, w których toczy się „Sztorm”. I choć bardzo go lubiłam – a może właśnie dlatego – wiedziałam, że nie mogę mu dać łatwej drogi.

Zastanawiałam się, czy zostawić jakieś furtki, czy może dać mu inne życie. Ale wtedy to nie byłby już ten sam Władek. Nie byłoby też tej historii.

Nie ukrywam, że pisałam te sceny ze ściśniętym sercem. Ale czułam, że są potrzebne. Prawdziwe. I że historia Władka będzie żyła dalej. I zrobi coś dobrego nie tylko w książce, ale też w realnym świecie czytelnika. 

Czy fikcyjne postaci, które poznajemy w książce „Wiatr od morza. Sztorm”, mają jakieś swoje pierwowzory w rzeczywistości?

Z jednej strony tak, a z drugiej nie. To nie są kalki z rzeczywistych osób, ale wiele z tych historii zaczęło się od prawdziwych opowieści. Są tam też prawdziwe postacie. Kiedy zbierałam materiały do książki, rozmawiałam z osobami, które chodziły do „Topolówki” w latach 80., które pamiętały szkolne korytarze, kolejki po mięso, ale też pierwsze miłości, buntownicze ulotki, przerwy milczenia…

Słuchałam, notowałam, wzruszałam się. I wplotłam te historie w powieść. Bohaterowie to fikcja, ale ich prawda emocjonalna jest jak najbardziej realna. I chyba właśnie dzięki temu tak wielu czytelników pisze, że „Sztorm” to też ich historia. Bo każdy z nas ma wspomnienia z tych czasów, albo nasi rodzice, dziadkowie mają takie wspomnienia.

Ostatni rok to czas intensywnej pracy nad fabułą powieści. Jak wspominasz ten okres?

To był bardzo intensywny rok – pełen emocji, zarówno zawodowych, jak i prywatnych. Temat, który poruszyłam w książce, był mi niezwykle bliski – Gdańsk lat 80. od dawna siedział mi w sercu i głowie. Ta historia dojrzewała we mnie długo i zanim jeszcze stała się książką, została doceniona jako projekt serialowy. Zgłosiłam ten projekt do konkursu Script Gdańsk 2024 – i ku mojej ogromnej radości zdobył nagrodę główną. To był moment, w którym zrozumiałam, że ta opowieść naprawdę ma moc.

Każdy dzień przynosił coś nowego. Działałam na wielu frontach, ale właśnie taka różnorodność daje mi siłę i poczucie, że jestem na właściwej drodze. Pisanie to oczywiście priorytet, ale coraz częściej zanurzam się też w świat scenariuszy. Wciąż traktuję to jako odskocznię, ale czas pokaże, co będzie dalej.

Zresztą moje biznesowe wykształcenie – MBA – przekonuje mnie, że dywersyfikacja to nie tylko strategia, ale też sposób na twórczy rozwój. Dlatego wspólnie z mężem, stworzyliśmy Pracownię Dobrych Myśli – nasze własne wydawnictwo, które daje mi wolność decyzji, pełną kontrolę nad procesem wydawniczym i poczucie, że każda książka wychodzi w świat dokładnie taka, jaką ją sobie wymarzyłam.

Jestem też nadal współwłaścicielką Wydawnictwa Flow, choć dziś obserwuję jego rozwój z większego dystansu. Włożyłam w ten projekt mnóstwo energii, wsparcia i serca – i cieszę się, że dojrzewa i idzie własną ścieżką. Ja natomiast czuję, że to już czas, by robić miejsce na nowe pomysły, z większą wolnością i przestrzenią twórczą.

I choć naprawdę kocham to, co robię, i czuję ogromną wdzięczność, że mogę żyć z pisania – przyznam się szczerze: marzę o urlopie.

Jak idą prace nad drugą częścią „Wiatr od morza. Sztil”? Czym zaskoczysz czytelników w tej książce?

„Sztil” już skończyłam! Postawiłam ostatnią kropkę, premiera planowana jest na 13 sierpnia.  Z pisaniem bywało różnie, bo to również był dla mnie intensywny czas.

To książka o tym, co dzieje się po burzy. Kiedy na pierwszy rzut oka wody są spokojne… ale pod powierzchnią czają się dawne żale, sekrety, niedopowiedzenia.

Czytelnicy zobaczą bohaterów z nowej perspektywy. Cofamy się w czasie: studia, dorosłość, dzieci, opozycja. Ale też wracamy do tematów trudnych – jednym z nich jest kobiecy alkoholizm. Temat bolesny, często wypierany, stygmatyzowany.

Zaskoczę też pewnie tym, że nie wszyscy są tacy, jakimi się wydawali. Że nawet najbliżsi mogą mieć nieco inne oblicze. I że czasem to, czego się najbardziej baliśmy, może okazać się początkiem nowego rozdziału.

Trochę poturbuję bohaterów, ale dopłyną potem spokojnie do brzegu…

Bardzo dziękuję za rozmowę. Życzę, by historia opowiedziana na kartach dylogii trafiła do jak najszerszego grona odbiorców, zdobywając ich serca. Wszystkiego dobrego!

Rozmawiała
Katarzyna Jabłońska
(katarzyna.jablonska@dlalejdis.pl)

Fot. A. Powałowska




Społeczność

Newsletter

Reklama

 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat