Przepiękna, wyjątkowa okładka połączona z grafikami wędrówki słońca wewnątrz. Autor znany i uznany w świecie literackim, laureat Nagrody Nobla. Zapowiedź fabuły, która poza rozrywką niesie refleksję. Jeszcze nie sięgnęłam po „Klarę i słońce” Kazuro Ishiguro, a już wiedziałam, że zostanę jej fanką, tak samo jak w młodości oddawałam serce każdej kolejnej powieści Erica-Emmanuela Schmitta. (Nie ręczę za rzeczywiste podobieństwo twórczości tych dwóch panów. Zaznaczam jedynie, że obecnie książka Ishiguro jest dla mnie tym, czym dzieła Schmitta były u progu nastu lat).
„Klara i słońce” to powieść traktująca o świecie przyszłości, a jednak – na warstwie uczuciowej i etycznej – dotkliwie współczesnym. Została napisana językiem prostym i łatwo przyswajalnym. Takim, który nie wybija się ponad treść, pozwalając na całkowite zatopienie się w historii. Ta ostatnia przepływa między gatunkami: fantastyką naukową, dramatem, obyczajem, powieścią poetycką. Sama określiłabym ją „zaangażowanym sci-fi”, wszak skupiającym się na czymś zupełnie innym niż rozwój technologii. A jednocześnie opartym na owej technologii, jako że Klara – główna bohaterka – jest androidem, SP, Sztuczną Przyjaciółką.
To właśnie dzięki Klarze poznajemy świat ukazany w powieści. Nie, stop. Wcale nie „dzięki niej”, raczej razem z nią. Raz wiemy nieco więcej niż androidka, raz nieco mniej, najczęściej jednak dokładnie tyle, ile ona. Nie jesteśmy uprzywilejowani. Poznajemy przestrzenie dopiero wtedy, kiedy poznaje je Klara. A ponieważ na początku powieści jej obecność w świecie ogranicza się do stania w sklepie i czekania na dzienne słońce, wszystko, co później poznaje, jest dla niej nowe. W ten oto sposób stajemy się współtowarzyszami w odkrywaniu tajemnic rzeczywistości.
Po kilku rozdziałach ze współtowarzyszy stajemy się przyjaciółmi. A przynajmniej ja stałam się przyjaciółką Klary. Kiedy była traktowana źle i wiedziała o tym, czułam smutek wraz z nią. Kiedy czekała i tęskniła do Josie, udzielało mi się jej podenerwowanie. Najbardziej jednak doświadczyłam siły współodczuwania, kiedy Klara na skutek pewnego wydarzenia utraciła część zdolności i poczuła się zagubiona w napierającym na nią tłumie ludzi. Ten wątek ciągnął się przez kilka stron, a ja autentycznie czułam duszność, upał i przebodźcowanie. Gnałam ile tchu przez fabułę, żeby wreszcie się to skończyło.
Snułam przeróżne wizje finału „Klary i słońca”. Co może się stać, żeby nie było sztampowo ani banalnie? Żeby zebrany we mnie ładunek emocjonalny, gotowy do przeobrażenia się w długie rozmyślania, nie uleciał jak powietrze z przebitego balonu? I oto doczekałam się rozwiązania, tyle że zupełnie innego niż każda z możliwości, które brałam pod uwagę. Bez odpowiedzi na pytania, które zostały zadane w powieści i które w trakcie lektury zadałam sobie sama. Bez wyjaśnienia wątków, na wyjaśnienie których liczyłam. To finał, który z końcem nie ma niczego wspólnego. Równocześnie jest to jedyny finał, który nie psuje powieści. Doskonale niedoskonały. Zupełnie taki, jak cała książka. I jak ludzkie życie.
Nie poznaliśmy Klary w dniu powstania. Nie pożegnaliśmy w dniu wyłączenia. Dołączyliśmy jedynie na chwilę do pewnej historii, zupełnie jak inni bohaterowie powieści. Czyż to nie perfekcyjna metafora ludzkiego życia w ogóle? Rzadko widzimy, jak ktoś się rodzi bądź umiera. Większość osób, które poznajemy, jest z nami przez chwilę – krótszą lub dłuższą. Rodzina, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi. Przyłączamy się do nich, trochę idziemy razem, a potem każdy odchodzi w swoją stronę. Nikt nie jest zobowiązany do tłumaczenia nam czegokolwiek. Musimy umieć żyć z niewiedzą, ciągłym brakiem odpowiedzi na ważne pytania. To część z ogromu przemyśleń, które podarowała mi lektura dzieła Ishiguro. Absolutnie kocham tę pozycję.
Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)
K. Ishiguro, „Klara i słońce”, Albatros, Warszawa, 2021.