Z zasady nie przepadam za seriami wydawniczymi i bardzo rzadko sięgam po więcej niż jedną książkę danego twórcy. Zwykle wynika to z rozczarowania – złe wrażenie trudniej jest zatrzeć, czy bardziej wyprzeć z pamięci, tym bardziej w przypadku tekstu, który zapowiadał się na znacznie bardziej wciągający niż się finalnie okazało.
Nawet w przypadku udanego „pierwszego spotkania” nie jestem typem fanki przywiązanej do nazwisk na tyle, aby gorączkowo sprawdzać katalog w poszukiwaniu znajomych autorów. Jeśli więc sięgam po kolejną pozycję w dorobku, wynika to bardziej ze (szczęśliwego?) zbiegu okoliczności, ale i ten okupiony jest ryzykiem. Czy uda się zachować poziom? Będzie lepiej, czy gorzej? Postaci będą ciekawsze, czy wręcz przeciwnie – okażą się nudne jak flaki z olejem? Można udawać, że jest inaczej, ale naprawdę ciężko jest wymazać wiedzę na temat tego, co już wiemy o stylu pisarza/pisarki i sięgnąć po lekturę z prawdziwie otwartym umysłem.
Co prawda, od mojej recenzji „Świątecznego morderstwa” upłynęły już prawie dwa lata, ale to nie znaczy, że udało mi się ustrzec przez porównywaniem „Morderstwa w Theatre Royale” z bardzo przyjemnym debiutem Ady Moncrieff. Zacznijmy jednak od początku. Naszą główną bohaterką jest Daphne King, redaktorka działu porad dla pań, która wyraźnie pragnie odmiany i dostaje więcej niż mogła chcieć. Wysłana za kulisy prób do „Opowieści wigilijnej” staje się świadkiem śmierci jednego z aktorów. Policja jest przekonana, że to tylko typowy dla wieku zawał, jednak Daphne od razu dostrzega, że doszło do morderstwa i to właśnie ona grać będzie w tym śledztwie pierwsze skrzypce.
Tak, jak w przypadku poprzedniej książki Moncrieff, akcja osadzona jest w latach 30. (konkretnie 1935 roku), ale w okresie przedświątecznym, nie w trakcie świąt. Do tych w ogóle nie docieramy, zagadkę udaje się rozwiązać przed Wigilią, tak więc i bożonarodzeniowego klimatu jest tutaj adekwatnie mniej. Ponownie mamy wąski krąg podejrzanych, jednak nie dostajemy ich podanych na tacy, jak miało to miejsce w „Świątecznym morderstwie”. Sama intryga jest znacznie bardziej zagmatwana, ale również, paradoksalnie, wiele jest tutaj scen niewnoszących za wiele do samej fabuły. Postaci z kręgu artystycznego są również bardziej nadęte i sztuczne. Mamy tutaj typowe rzucanie lakonicznych słów na wiatr, które potem trzeba zebrać w jakąś sensowną całość.
Charakteryzacja Daphne nie jest zbytnio rozbudowana. Miała być tylko i aż dziarską trzydziestosiedmiolatką, która woli uganiać się za zbrodnią niż jechać do domu i słuchać o tym, że nie ma męża (o dziwo, mimo czasu akcji absolutnie nikt więcej nie wypomina jej staropanieństwa). W tekście są wstawki sugerujące, że historia rekonstruowana jest z perspektywy przyszłości, co, niestety, odbiera nutę napięcia, skoro wiemy, że nasza protagonistka na pewno wyjdzie z tego wszystkiego bez szwanku.
Podsumowując, na pewno nie jest to najbardziej zajmująca książka kryminalna, jaką przyszło mi recenzować, ale jest na tyle krótka, że nie można mówić o marnowaniu czasu. Szkoda, że nie znalazło się w niej więcej humoru i świątecznej aury. Na pocieszenie mamy przynajmniej zakończenie nierozbijające praw logiki w drobny mak.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)
Ada Moncrieff, „Morderstwo w Theatre Royale”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań, 2023r.