„Dziewczyna z Woli” to książka bardziej aktualna, niż byśmy wszyscy chcieli. Historię trzeba znać i o niej przypominać? Może chociażby po to, by wyciągać wnioski?
Jest takie powiedzenie, że dwóje z lekcji historii pisane są na skórze narodów. Historii uczymy się z myślą o przyszłości – żeby uniknąć błędów z przeszłości. Taka jest optymistyczna teoria, która, niestety, nie zawsze się sprawdza w życiu. Obserwujemy to teraz z ogromnym bólem na przykładzie wojny w Ukrainie, która zresztą nie zaczęła się w lutym tego roku, tylko osiem lat wcześniej, i tak powoli, jakby mimochodem, doprowadziła do tragicznej kulminacji. Większość komentatorów „nie spodziewała się, że Putin zaatakuje Ukrainę” – a jednak to się stało. Pytanie – jasne, że stawiane post factum – czego powinna nas nauczyć historia, jeśli idzie o Rosję?
Ja też żyłam nadzieją, że tak dużego konfliktu zbrojnego i tak blisko, nie doświadczę. Dwa lata temu zabrałam dzieci na Westerplatte. Patrzyliśmy na wielki, biały napis: „Nigdy więcej wojny”, wystawiony dwadzieścia lat po zakończeniu drugiej wojny światowej i wtedy, jak widać naiwnie, myślałam, że to hasło – przypomnienie-ostrzeżenie-deklaracja ma moc sprawczą. Nie ma. Wczoraj oglądałam obrazy z Buczy, nazywanej teraz Nową Srebrenicą. Wciąż i wciąż jest jakaś „nowy” dramat. O pokój trzeba nieustannie zabiegać, czy, jak to się – paradoksalnie – mówi – walczyć.
Na okładce stawiane jest pytanie, jak żyć w świecie, w którym przestają obowiązywać dotychczasowe prawa? No właśnie: jak żyć?
To jest piekielnie trudne pytanie, bez uniwersalnej odpowiedzi. Na pewno znajduje tu zastosowanie stwierdzenie, że tyle wiemy o nas samych, ile nas sprawdzono. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak się zachowa w sytuacjach granicznych. Jednych mogą one sparaliżować, w innych uruchomić pokłady, z istnienia których nie zdawali sobie sprawy. Jedni podczas wojny działali w podziemiu, inni kolaborowali; jedni dbali o ocalenie własnego życia, inny – ratowali je innym. W sytuacji, gdy „zwykłe” prawa nie obowiązują, każdy porusza się według swojego „kompasu moralnego”.
Główną bohaterkę Twojej książki, Basię, poznajemy tuż przed wojną. Ma nadzieję na miłość, swoje plany, marzenia i wtedy wybucha wojna. W obliczu tragedii można się załamać, zamknąć w sobie albo działać. Przed takim wyborem staje Basia?
Basia jest przykładem osoby, która wchodzi w dorosłość wtedy, gdy wojna wybucha. Dla dorosłych to dramatyczne przeżycie, a dla kogoś, kto już nie jest dzieckiem, ale jeszcze nie zdążył nabyć doświadczenia, mądrości, kim wciąż targają młodzieńcze emocje i kto sam nie do końca wie, czego oczekuje od życia – jest to jeszcze trudniejsze. Basia jest bohaterką nieidealną – to nie przykład „złotej dziewczyny” – poukładanej i rozsądnej, która zawsze wie, co należy robić, i właśnie to robi. Nie do końca radzi sobie ze swoimi emocjami, nie jest pewna własnej wartości. Marzy, jak większość młodych kobiet, o pięknej miłości, która odmieni jej życie. Właśnie tak myśli – kiedy pojawi się on, jej los się odmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tymczasem wybucha wojna i rewiduje większość marzeń i poglądów Basi. Okazuje się jednak, że nie wszystko w tej sytuacji jest stratą – Basia musi dojrzeć, co oznacza, że musi wykonać sporo pracy nad sobą – samodzielnie i w mało komfortowych warunkach. I robi to – jej historia to opowieść o przemianie, o samostanowieniu, o wykuwaniu się charakteru.
W książce skupiasz się bardziej na postaciach, indywidualnej historii bohaterów, niż samej wojnie. To tło z założenia miało być transparentne?
Myślę, że tło mogło ci się wydać „transparentne”, ponieważ jest dobrze, naturalistycznie i wiernie oddane. Do każdej książki robię potężną kwerendę, bo chcę, żeby czytelnik mógł poczuć atmosferę tamtych czasów i miejsc. Jeśli wysyłam bohaterów do „Czarów” na Linię Maginota, to zgodnie z ówczesnym repertuarem filmowym. Jeśli piszę, że Basia obserwowała błyszczący napis „Cześć Bohaterom” ułożony ze zniczy na rogu Alej Jerozolimskich i Marszałkowskiej, to on naprawdę tam był. Kiedy przerabia męskie przedwojenne spodnie na spódnicę metodą „na cztery kliny” – to dlatego, że tak się wtedy robiło. Akcje rozpoznawcze lub „likwidacyjne”, w których bierze udział, są wzięte ze wspomnień osób działających w konspiracji – miejsca, sposoby, kamuflaże, słownictwo – wszystko uwzględnia historię.
Takie zatem są te „dekoracje”, wśród których toczy się opowiadana przez mnie historia. I mimo że ustawiałam je z pieczołowitością, to bardziej zależało mi na tym, żeby opowiedzieć o tym, co się dzieje we wnętrzach moich bohaterów, a przede wszystkim – Basi.
„Dziewczyna z Woli” to nie jest tylko opowieść o wojnie i miłości, to jest przede wszystkim historia dojrzewania i poznawania siebie. Próba zrozumienia, kim się jest w swojej istocie.
Czytanie „Dziewczyny z Woli” jakkolwiek to brzmi – motywuje do działania. Daje siłę, nadzieję. Pokazuje, że kropla drąży skałę. Są chwile, kiedy nie można być obojętnym?
Wydaje mi się, że w ogóle nie można być obojętnym. Obojętność to oddawanie losu – czy to swojego, czy drugiego człowieka, który nie może się sam obronić – w ręce innych ludzi. Obojętność to rezygnowanie ze sprawczości – w łagodniejszej wersji – lub zgoda na krzywdę. Obojętność to zaniechanie, bierność, nieczułość, może – lenistwo. Słowem – nic dobrego, bez względu na czasy i sytuację. Obojętność jest przeciwieństwem czynu, aktywności – spraw o pozytywnym wydźwięku. Znana katolikom modlitwa mówi, że grzeszy się nie tylko myślą czy uczynkiem, ale też zaniedbaniem. Obojętność jest takim właśnie zaniedbaniem.
„Dziewczyna z Woli” jest opowieścią o tym, jak pojedyncze działania – czyli przeciwieństwo obojętności – uruchamiają lawinę zdarzeń. I – mimo wojennego tła i dramatycznych zdarzeń – jest to historia zostawiająca czytelnika z ciepłem w sercu.
Bohaterowie przekraczają swoje granice, angażują się w konspirację, a jednocześnie pozwalają sobie na normalność. Czy w tak trudnej rzeczywistości może mówić o “prawie do miłości”?
Co wiemy o miłości? „Miłość jest wszystkim, to wiemy o miłości”, odpowiedziałaby Emily Dickinson. Jeśli coś ma ludzi motywować do działania w skrajnie dramatycznych i trudnych warunkach, to właśnie miłość – różnie rozumiana: do żony, partnera, dziewczyny, chłopaka, dziecka, rodziców, ojczyzny… To jest ta siła napędzająca i dająca nadzieję. Tak działa w czasach pokoju, więc tym bardziej w czasach wojny, która sprawia, że wszystkie sprawy naprawdę istotne przeżywa się dużo mocniej – bo przecież kolejnego dnia może już nie być…
Fot. Materiały prasowe
Informacja prasowa