Dla mnie taką pozycją od dzisiaj będzie powieść autorstwa Marioli Sternahl pod tytułem „Ocean uczuć”. Na pierwszy rzut oka powieść wygląda dość niepozornie – miękka okładka z niewiele mówiącą ilustracją, szare barwy, niezbyt imponująca ilość stron. Niech to Was jednak nie zwiedzie. Ta przeciętna, zwykła otoczka kryje w sobie najprawdziwszy skarb – literackie dzieło na miarę naszych czasów. Właśnie takich debiutów potrzebujemy. Debiutów, po których nazwisko autora czy autorki wyryje się w naszej pamięci na bardzo, bardzo długo, a opowiedziana przez nich historia zagrzeje sobie stałe miejsce w naszych sercach. Mariola Sternahl nie zachęca czytelnika, nie nęci – ona od razu chwyta nas silnymi dłońmi, a my nawet nie myślimy o tym, by się z tego uścisku wyrwać. Zatapiamy się w świecie dopiero co poznanych bohaterów i oderwanie się od lektury choćby na chwilę graniczy z cudem. Mam wrażenie, że wszystkie słowa wypowiadane przeze mnie w kilku skromnych akapitach recenzji nawet w kilku marnych procentach nie oddają geniuszu, z jakim spotkałam się sięgając po tę książkę.
Anna nie miała łatwego życia. Najpierw straciła rodziców, później trafiła pod skrzydła apodyktycznej i pozbawionej wyższych uczuć babci oraz dziadka, który często zaglądał do kieliszka. Trudne doświadczenia i oziębłość najbliższych nauczyły ją jednego – nie zasługuje na prawdziwą miłość. Główna bohaterka ma wprawdzie kochającego męża, który nie widzi świata poza nią, jednak przeszłość nadal nie pozwala jej cieszyć się życiem. Jej najwierniejszym towarzyszem jest strach, nie opuszcza jej na krok, komentując jej codzienność i wybory, których dokonuje. Lęk przed kolejnym odrzuceniem odbiera jej wszystko – całkowicie ją paraliżuje, utwierdzając ją w przekonaniu, że wszystko, co złe, dzieje się właśnie z jej winy.
Katarzyna Kubiak
(katarzyna.kubiak@dlalejdis.pl)
Mariola Sternahl, „Ocean uczuć. I tak zaczęło się odkrywanie prawdy. Tom 1”, Wydawnictwo Novae Res 2020