To trzy kobiety, które mieszkają przy tej samej ulicy i chociaż bardzo różnią się między sobą, jedna rzecz je łączy – wszystkie ukrywają jakąś tajemnicę albo udają, że ich życie, a opowiadają o nim wiele w mediach społecznościowych, jest lepsze niż w rzeczywistości. Kate nie potrafi nikomu zaufać i stroni od ludzi. Sally rozpaczliwie pragnie zostać mamą, ale nie potrafi przekonać do tego męża. Gisela z kolei rozpieszcza syna i córkę, ale nie akceptuje ich życiowych wyborów. Na Facebooku co rusz zamieszcza zdjęcia swojej „szczęśliwej rodziny” więc jej znajomym przez myśl nawet nie przejdzie, że w domu może mieć jakiekolwiek problemy.
Kate nie miała wyboru – zmusiła się do bycia kimś innym, odcięła od korzeni, chcąc ukryć pewien sekret. Jej priorytetem stała się ochrona córki przed blaskiem fleszy oraz osobą, która grozi im zemstą. Unika nawet rozmów o swoich bliskich. Przez długi czas nie mogła swobodnie spotykać się z matką. To trudne i bolesne doświadczenie dla Kate, ale ta sytuacja ma ogromny wpływ także na jej dorastającą córkę. Dziewczyna nie może używać swojego prawdziwego imienia i ma poczucie, że już zawsze będzie musiała ukrywać, kim naprawdę jest. Kate jest dumna ze swojego polskiego pochodzenia, więc nie jest jej łatwo utrzymywać ten fakt w tajemnicy. Podjęła jednak decyzję - jeśli chce zapewnić córce bezpieczeństwo, nie ma innego wyjścia. Ja sama jestem niezwykle przywiązana do rodzinnych tradycji i wiele myślałam o tym, jak trudno byłoby mi odciąć się od nich. Historia mojej rodziny przecież mnie ukształtowała. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym się jej wyprzeć, zapomnieć. Dzięki właśnie takim wglądom udało mi się stworzyć postać Kate.
Kiedy zbierałam materiały do książki, zainteresowałam się tym, jak bardzo staramy się pokazać te krótkie momenty, gdy wszystko wydaje się idealne. Rodzina się uśmiecha przed obiektywem, a jeszcze przed chwilą wszyscy byli skłóceni. Mąż i żona stukają się kieliszkami szampana, a myślą o rozwodzie. Zarówno Sally, jak i Gisela, są na wielu poziomach życia niezadowolone, ale do tego stopnia przejmują się tym, co myślą o nich inni, że nie potrafią wyznać prawdy. Zamiast tego publikują nieprawdziwe wpisy w mediach społecznościowych, z których wynika, że mają idealne życie, nic tylko im pozazdrościć. W mojej powieści chciałam pokazać, że szczęście kryje się w małych rzeczach, w codziennych radościach, a nie w błyskotliwych migawkach, które widzimy w mediach społecznościowych.
Nigdy nie zwracam uwagi na to, jak ktoś wygląda czy jak się ubiera. Ważne, jaki ma wpływ na moje samopoczucie. Niektórzy skupiają się na samochodach, pięknych wnętrzach czy ubraniach, ja wolę koncentrować się na emocjach i uczuciach. W codziennych rozmowach z kobietami - czasem są to moje przyjaciółki, a czasem przypadkowe nieznajome - znajduję pomysły do książek. Za każdym razem szukam typowej sytuacji rodzinnej, która wyzwala konflikt (niestety, czytanie o szczęśliwych ludziach nie jest zbyt interesujące!). Potem sięgam po książki psychologiczne czy socjologiczne omawiające dany problem. Nigdy nie buduję fabuły na historii osób, które znam. Z prostego powodu: jeśli sięgasz po prawdziwą historię, od początku do końca musisz wiernie trzymać się prawdy. Tymczasem w najciekawszych powieściach realny motyw bywa tylko punktem wyjścia, nadbudowana nad nim fikcja jest o wiele bardziej zajmująca.
Moim zdaniem najlepsze powieści dla kobiet poruszają problemy, które mają duży wpływ na nasze życie, a same w sobie są bardzo zwyczajne. Mogą to być, na przykład, trudne kontakty z teściowymi, napięte relacje z dziećmi, kłopoty małżeńskie, nostalgia za młodością. Czytając o życiu innych, nawet wtedy gdy są to postaci fikcyjne, możemy przetworzyć własną historię i nadać jej sens.
Rzeczywiście otrzymuję sporo listów odnoszących się do tematów, które poruszam w książkach. To wielki dar i zaszczyt dla mnie. Najwięcej pytań i komentarzy dotyczy Posłusznej żony, w której pojawia się problem przemocy domowej oraz powieści The Mother I Could Have Been (jeszcze nie przełożona na język polski) opowiadającej z kolei o matkach, które utraciły więź z dorosłymi dziećmi. Czytelniczki dzielą się ze mną osobistymi historiami, często zaczynając słowami: „Nikomu o tym jeszcze nie mówiłam…”. Zwierzenie się obcej osobie, podzielenie się z nią intymną opowieścią może nam przynieść głębokie oczyszczenie. Większość ludzi tak naprawdę nie szuka ani pomocy, ani porady. Chcą tylko, aby ktoś ich wysłuchał i zrozumiał. Opisując problemy, z jakimi się borykają, porządkują własne myśli. Zaczynają lepiej rozumieć swoje życie i wreszcie dostrzegają sens tego, co im się przydarzyło.
Cztery lata temu u mojego siedemnastoletniego syna zdiagnozowano nowotwór. Opisałam te przeżycia w pamiętniku Take My Hand - nigdy wcześniej, ani później nie byłam bardziej przerażona. Poświęcamy wiele czasu na „czekanie na szczęście”. Myślimy, że będziemy szczęśliwsi, gdy wyjedziemy na wymarzone wakacje, zrzucimy kilka zbędnych kilogramów, dostaniemy nową pracę albo będziemy mieć więcej pieniędzy. A ja powtarzam: „Bądźmy szczęśliwi teraz, niczego nam nie brakuje. To, co mamy, wystarczy”. Moje „wystarczy” jest proste. Kiedy w deszczowy wieczór wszyscy - ja, mój mąż, syn i córka - jesteśmy w domu i razem oglądamy film, nic więcej mi nie trzeba do szczęścia. I nie ma innego miejsca na świecie, do którego chciałabym się wtedy przenieść.
Kerry Fisher - angielska pisarka, wychowała się w Peterborough. Absolwentka studiów filologicznych; mówi płynnie po włosku, hiszpańsku i francusku. Próbowała różnych zawodów – pracowała jako nauczycielka angielskiego w Hiszpanii i na Korsyce, zbierała winogrona w Toskanii, była dziennikarką i recenzentką. Ukończyła kurs pisania na University of California, po czym zajęła się pisaniem powieści. Ich sprzedaż przekroczyła milion egzemplarzy.
Wychowałam się w epoce przedinternetowej, więc korzystanie z mediów społecznościowych wciąż uważam za wybór, a nie za coś nieuchronnego, z czym po prostu trzeba się pogodzić, jak traktuje je większość nastolatków, w tym moje własne. Czasem widzę post na Facebooku w rodzaju: „Pamiętacie jeszcze, jak mogliśmy przez cały dzień nie zrobić ani jednego zdjęcia?”. Wydaje się nam dziś staroświecko urocze, że pozowanie do fotografii było kiedyś zarezerwowane na specjalne okazje, takie jak święta, wakacje czy urodziny. To zjawisko dokumentowania życia z najdrobniejszymi detalami, takimi jak zawartość naszego talerza na śniadaniu, w połączeniu z ludzką skłonnością do prezentowania się z jak najlepszej strony — pokazywania naszych egzotycznych wakacji, przemyślanych prezentów urodzinowych, idealnych rodzinnych spotkań — podsunęły mi pomysł na tę książkę.
Kerry Fisher
Fot. Sarah White