„Znachor” – recenzja

Recenzja książki „Znachor”.
„Proszę Państwa, Wysoki Sądzie… To jest profesor Rafał Wilczur.”

Są takie sceny, o których ciągle się pamięta. „Znachor” jest filmem, który bez wątpienia można nazwać kultowym. To wybitne dzieło polskiej kinematografii wyreżyserowane przez Jerzego Hoffmana, w którym zagrały tak znamienite osobowości jak Jerzy Bińczycki, Anna Dymna, Tomasz Stockinger czy Piotr Fronczewski, do dziś cieszy się niezmienną i ogromną popularnością. Myślę, że nie przesadzę, jeżeli powiem, że „Znachor” stał się dla wielu Polaków synonimem świąt. Czy to Boże Narodzenie, czy Wielkanoc, czy 11 listopada, czy długi weekend majowy – możemy być pewni, że zawsze, na którymś z kanałów będzie emitowany „Znachor”. I wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie! Za każdym razem, kiedy z kubeczkiem ciepłej herbatki w dłoniach, szukam czegoś, co mogłabym sobie obejrzeć i trafię na „Znachora”, zawsze go zostawiam. Jest to film, który chyba nigdy mi się nie znudzi i który za każdym razem przeżywam tak samo.

Teraz, kiedy nowy „Znachor” trafił na platformę Netflix; kiedy trwa nieustanne porównywanie tych dwóch dzieł polskiej kinematografii, mam wrażenie, że ludzie kompletnie zapomnieli o powieści Tadeusza Dołęgi – Mostowicza będącej kanwą obydwu filmów; powieści pięknej, napisanej barwną i bogatą polszczyzną.

Myślę, że fabuły nie trzeba nikomu szczególnie przypominać. „Znachor” to historia profesora Rafała Wilczura, wybitnego chirurga, który zostaje porzucony przez żonę i córeczkę Marysię. Mężczyzna, nie umiejąc poradzić sobie ze stratą, udaje się na włóczęgę po mieście, gdzie zostaje napadnięty i ograbiony. Na skutek tego wydarzenia traci pamięć i nawet nie wie, kim jest. Po wielu latach tułaczki jako Antoni Kosiba zostaje przygarnięty przez wiejskiego młynarza Prokopa Mielnika. Tam poznaje jego syna, którego ulecza z kalectwa. Z czasem zyskuje sławę znakomitego znachora, ale zazdrosny o jego sukces miejscowy lekarz zaczyna grozić mu sądem…

„Znachor” to perła polskiej literatury, do tego napisana przepięknym językiem (piszę o tym celowo po raz kolejny, bo nie mogę wyjść z zachwytu nad nim) – czasem lekko poetyckim, czasem bardzo ludzkim, ubarwiona opisami, które doskonale oddają klimat minionego wieku. Tadeusz Dołęga – Mostowicz jest specjalistą od ludzkich dusz i charakterów. Jego postacie są niesamowicie rzeczywiste; nie ma w nich ani fałszu, ani karykaturalnego przerysowania. Sama fabuła zaś jest idealnie wyważona, harmonijna, a napięcie rośnie stopniowo. Niesamowite jest to, że autor, biorąc pod uwagę kaliber tej historii, uniknął melodramatyzowania. Ta powieść napisana jest tak swobodnie, lekko, że ciężko nie odnieść wrażenia, że wydarzyła się naprawdę.

Jednak tym, co w „Znachorze” najwspanialsze, jest to, że on w ogóle się nie starzeje. Mogłoby się wydawać, że czasy, sposób życia czy mentalność ludzi uległy zmianie, jednak dylematy, przed którymi stajemy; codzienne problemy i wyzwania są bardzo podobne. Książka ma w sobie nieprawdopodobny urok, niesie ogromny ładunek emocjonalny i przede wszystkim – jak pisała Szymborska – jest „zemstą ręki śmiertelnej”.

„Znachor” to klasyk, absolutne mistrzostwo; powieść wyjątkowa, którą powinien przeczytać każdy.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Tadeusz Dołęga – Mostowicz, „Znachor”, MG, Warszawa, 2023.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat