Szkoła. Jak być powinna? Co powinno się w niej znajdować? Jakie projekty powinny być w niej realizowane? Czego powinniśmy od niej oczekiwać? W jakim kierunku ewoluować? Pytań o szkołę jest bardzo dużo; wątpliwości jeszcze więcej. Pytania o jej kształt istnieją od dawna, a dziś bardzo mocno przybierają na sile. I chociaż sama zjadłam zęby na edukacji, której ścieżkę sama przechodziłam jako uczennica, przyglądając się pracy rodziców – nauczycieli, a następnie pracując w niej jako nauczyciel języka polskiego (co trwa z przerwami od 12 lat), nie znam cudownych remediów; nie umiem wskazać jednoznacznych rozwiązań, które byłyby idealne. Na pewno polska oświata potrzebuje wielu zmian, ale zmian przeprowadzanych powoli, konstruktywnie, z poszanowaniem wielu punktów widzenia wielu środowisk (nauczycieli, dyrektorów, rodziców, dzieci). To, co teraz wyprawia nowa władza, jest czystym populizmem; hasełkami rzucanymi tłumowi spragnionemu igrzysk; pudrowaniem trupa. Zlikwidowanie prac domowych, zmniejszenie (i tak dość ubogiego) programu na drodze rewolucji nie sprawią, że nagle, z dnia na dzień, polska szkoła stanie się krainą mlekiem i miodem płynącą.
Odkąd pracuję, odkąd w edukacji jestem mam jednak kilka spostrzeżeń – pewników, których, niestety, nie da się ująć w żadne ramy, tabelki czy schematy. Po pierwsze szkoła to relacje, to ludzie z którymi przebywamy i życzliwość, którą dajemy sobie wzajemnie. Nawet potrójny doktor z kilkunastoma tytułami i najbardziej imponującymi innowacjami nie osiągnie celów edukacyjnych, jeżeli nie będzie autentyczny; jeżeli nie zbuduje serdecznych relacji ze swoimi uczniami. Trzeba mieć to coś; iskrę, która rozpala; trzeba chcieć i lubić to, co się robi, inaczej – uczniowie – natychmiast ten fałsz wyczują i staną okoniem. Po drugie trzeba wiedzieć i przyznawać się do swojego człowieczeństwa. Być wyrozumiałym dla błędów, traktować je nie jako porażkę, a cenne doświadczenie, nawóz sukcesów. Po trzecie – uważam, że szkoła przypomina mechanizm korbowy – jeżeli wszystkie elementy do siebie pasują i działają, wtedy urządzenie jest sprawne. W szkole, aby wszystko działało; aby mogły być podejmowane ciekawe inicjatywy, działania na rzecz wspólnoty musi być współpraca pomiędzy dyrektorem, nauczycielami i rodzicami. I wreszcie po czwarte – wszystkie najlepsze pomysły, rozwiązania, projekty tworzą się oddolnie i nie jest prawdą, że nauczyciel to niewolnik klasy i podręcznika. Uważam, że rozgarnięty nauczyciel, znający klasę i znający swój przedmiot wie, jakie działania podjąć, aby nauczyć; wie, na co położyć nacisk, by pokazać, że jego przedmiot nie jest nudną wkuwanką z podręcznika, a drzwiami do niezwykłego świata. Odkąd pamiętam, uświadamiam innych nauczycieli i rodziców, że jedynym dokumentem stricte edukacyjnym, który mnie obowiązuje, jest podstawa programowa, a to jak ją zrealizuję, co zrobię, jakie teksty wybiorę – zależy ode mnie.
I troszkę o tym, a właściwie – mnóstwo o tym – co może zdziałać nauczyciel mówi książka Jakuba Tylmana „Jak pokolorować szkołę”. Autor podaje mnóstwo przykładów ze swojej praktyki dydaktycznej i wychowawczej, co można zrobić, aby nasza szkolna rzeczywistość była usiana kolorami, nie zakrapiana szarością.
Książka dzieli się na trzy części. Pierwszą z nich – „Witajcie” – można potraktować jako wstęp. Autor porusza w niej wiele ważnych kwestii, które – tak naprawdę – nurtują wielu z nas. Mówi w niej o twórczości, kreatywnym podchodzeniu do kolejnych wyzwań; o tym, co buduje wartość dziecka, a co ją podkopuje, a także o ocenach. Ja, odkąd pamiętam, tłumacząc rodzicom, czym są oceny, porównywałam je do kolekcji Pokemonów. Owszem, kolekcjonowanie 5 czy 6 jest pewnym wyzwaniem i może przynosić satysfakcję, lecz na dłuższą metę nic nie daje. Nikt przecież dzieci w przyszłości nie będzie pytał, co miały z polskiego, geografii czy biologii w 6 klasie na I semestr, bo będą liczyły się umiejętności. Jakub Tylman ma w tej kwestii zdanie podobne do mnie (lub ja mam zdanie podobne do niego), bo porównuje oceny do pieniędzy w grze Monopoly, które poza nią nie mają żadnego znaczenia.
Kolejna część – „Dziesiątka Tylmana” mówi o dziesięciu najlepszych inicjatywach zrealizowanych w jego szkole i z jego udziałem. Opowiada w nich m.in. o wycofaniu się z zadań domowych, o stworzeniu kina czy własnej cukierni w szkole (to naprawdę jest możliwe!!!), o książkowej społeczności czy redagowaniu szkolnej gazetki. Ostatnia część, zakończenie, poświęcona została wywiadom z nauczycielami, którzy zmieniają polską edukację, a także zawiera mnóstwo praktycznych wskazówek dla nauczycieli, którzy chcą czegoś więcej; którzy chcą jeszcze zmieniać polską oświatę i być jej radosną, lepszą twarzą.
Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Pokazuje, że chcieć co móc; że możemy sobie wymyślać sto przyczyn przez które nie chcemy czegoś zmienić albo sto powodów dla których chcemy coś zmienić. Udowadnia, że w nas, nauczycielach, drzemie ogromna siła i moc; że możemy być wspaniałymi autorytetami dla młodych ludzi i poprowadzić ich w dobrym kierunku. Czekam na więcej takich wartościowych pozycji.
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)
Jakub Tylman, „Jak pokolorować szkołę”, Mamania, Warszawa, 2023.