„Kobiety od A do Z” – recenzja

Recenzja książki „Kobiety od A do Z”.
Od A do Z, czyli gdy absurd osiąga zenit.

Poradniki są dość specyficzną działką literatury; jednak, nie ma co się oszukiwać, każda kobieta lubi coś tam z tego zakresu przeczytać. Nie ukrywam, że sama też czasem po nie sięgam, aby móc coś zrozumieć; poznać; spojrzeć na dany problem z innej perspektywy. Lubię jednak, gdy książka ma swoją głębię, gdy pozwala nam odkryć coś nowego; stanąć twarzą w twarz z samą sobą i znaleźć w niej coś, z czym można się utożsamić.

W „Kobietach od A do Z” nie ma tak naprawdę z czym się utożsamić, bowiem książka ta jest zbiorem truizmów, takich „lajtowych” przemyśleń jakiejś Marylki z Instagrama (nie obrażając Marylek!), a miejscami także najzwyklejszych głupot. Mogłabym napisać, że „przeczytałam ją, abyście wy nie musiały czytać”, jednak byłoby to nieprawdą. Przeczytałam ją kierowana ciekawością i chwytliwym tytułem; miałam nadzieję znaleźć tam coś, co wprawi mnie w zadumę, każe się zastanowić nad swoim – szeroko pojętym – jestestwem, a otrzymałam sporą dawkę bzdur i dziwnych teorii wyssanych nie wiem skąd. Z palca raczej nie, bo z niego tyle głupstw nie byłoby w stanie wyjść, ale w tym dziwnym, anatomicznym wyścigu mam swojego faworyta. Zapewne i wy się go domyślacie.

W założeniu poradnik miał być swego rodzaju alfabetem kobiecości, zresztą sam podtytuł głosi że książka jest o tym, co ważne dla kobiecej tożsamości, o emocjach i życiowych wyborach. Znalazły się tam i autonomia, i cipka (WOW), i córka, i małżeństwo, i kot (co?), i lajki, a nawet menopauza i uwodzenie. Niektóre z tych terminów rzeczywiście z kobietami mają wiele wspólnego, jednak chyba niektóre – mam wrażenie – były dobierane na siłę, no bo musi się znaleźć cały alfabet. Może i bym uznała, że ten poradnik – choć niezbyt lotny – jest w porządku, gdyby nie był tak skrajnie feministyczny i lewicowy; gdyby nie starał się wtłaczać kobietom do głów tych „nowoczesności”, które wcale nie są dobre – nie tylko dla kobiet. Nie są dobre dla nikogo. Ani dla mężczyzn, ani dla dzieci, ani dla społeczeństwa.

Odnoszę wrażenie, że cała książka jest walką autorki z mitycznym, złym, konserwatywnym patriarchatem, który został wymieniony w tej książce niezliczoną ilość razy. Proszę bardzo!
„Bo przestrzeń wolności można sobie stworzyć mimo opresyjności systemu [czyt. patriarchatu], w którym się funkcjonuje”
„Na szczęście mimo bagażu patriarchatu z jego mizoginią kobiety coraz lepiej radzą sobie z afirmacją swojej seksualności” (osiągnięcie!)
„Powrót do tradycyjnego modelu rodziny jest o tyle niebezpieczny, że patriarchat nigdy nie uzna równości kobiet i mężczyzn”
„Tymczasem mężczyźni tą swoją protekcjonalnością i poczuciem wyższości wobec kobiet utwierdzają patriarchat (…)”
Bla, bla, bla. Nie chciało mi się szukać dalej.

Feminizm, szczególnie nowoczesny, nazywany przez wielu feminazizmem, jest rakiem. To oczywista oczywistość dla osób, które myślą normalnie. Kobiety te są święcie przekonane, że mężczyźni to jakiś uprzywilejowany gatunek, który ma więcej praw, a mniej obowiązków; że pracuje tak samo, a zarabia więcej; że świat jest im podporządkowany; że w ogóle ich życie polega na tym, że odfajkują swoje w robocie, wracają do domu i leżą z piwem na kanapie, gdy panie wokół nich skaczą. Otóż, tak nie jest. Czasem, obserwując te walczące kobiety, mam wrażenie, że feminizm kończy się tam, gdzie zaczyna się ciężka praca. Zastanawiam się, dlaczego feministki domagają się równouprawnienia i parytetu jeśli chodzi o reprezentację w sejmie, czy zarządzanie firmą, a nie walczą o równość np. w pracy na budowie na rozgrzanym do czerwoności asfalcie albo w kopalni? Może wtedy uwierzyłabym, że feministkom faktycznie chodzi o równość, a nie o własną wygodę.

Autorka, pisząc o emancypacji, stwierdziła: „W polskim Sejmie kobiety stanowią niespełna 30% posłów. Jeszcze gorzej wygląda kwestia władz uczelnianych, zarządy firm również są zdominowane przez mężczyzn.” Oczywiście bardzo nad tym ubolewa. Ostatnio czytałam artykuł o firmie, która postanowiła nie patrzeć na płeć kandydatów ubiegających się o stanowiska w niej, więc po prosiła o CV bez danych osobowych i zdjęć. Wybrano samych mężczyzn. Wnioski wyciągnijcie sami.

Są zawody zdominowane przez kobiety (np. nauczycielki, szczególnie edukacji wczesnoszkolnej i przedszkolnej, stewardessy, pielęgniarki, kosmetyczki) i są zdominowane przez mężczyzn (robotnicy budowlani, kierowcy pojazdów, górnicy, mechanicy). Oczywiście w swoim życiu spotkałam nauczyciela edukacji wczesnoszkolnej, który był cudownym człowiekiem, kochanym przez swoich wychowanków i znam kobietę jeżdżącą na tirach, która o samochodach ma większe pojęcie niż niektórzy mężczyźni. Przecież, na dobrą sprawę, nic nie stoi na przeszkodzie, aby spełniać swoje marzenia, bo mamy wolność. I tak czytając o tym sejmie i zarządach w firmach pomyślałam sobie, że winny temu może nie jest mityczny patriarchat, ale fakt, że kobiety po prostu nie chcą się pchać do tego sejmu? Może wcale nie chcą być w zarządach tych firm? A jeśli chcą, to może mają po prostu gorsze kwalifikacje? Zresztą patrząc się na niektóre panie w sejmie np. taką Sylwię Spurek albo Klaudię Jachirę, nie dziwię się, że społeczeństwo nie chce w nim kobiet.

Kolejne, „fantastyczne” przemyślenie przeczytane w tej książce znalazło się w rozdziale o mansplainingu, gdzie autorka napisała: „Teraz mamy taką sytuację, że mężczyźni chcą decydować, kiedy kobieta ma rodzić i dlaczego, w jaki sposób traktować swoją ciążę i ciało. To już największa męska bezczelność, bo polega w pewnym sensie na tłumaczeniu, jak należy być kobietą. To przejaw pychy, arogancji, a właściwie tyranii. Tym straszniejszy, że odbija się w życiu społecznym, gdy na przykład media organizują dyskusję na temat aborcji, w której biorą udział sami albo prawie sami mężczyźni”. Straszne to! Słyszycie panowie, jesteście bezczelni, bo interesujecie się swoimi nienarodzonymi dziećmi, bo nie chcecie, aby kobiety zabijały dzieci w swoim łonie. Rozumiem, że kobiety mogłyby mówić „moje ciało, moja ciąża, moja sprawa”, gdyby były wiatropylne, ale wydaje mi się, że do spłodzenia dzieci potrzeba i kobiety, i mężczyzny. Wydaje mi się, że jeżeli mężczyzna nie pozwala swojej kobiecie w ciąży nosić ciężkich rzeczy, przyrządza zdrowe posiłki, wysyła na badania, nie pozwala pić alkoholu – nie jest przejawem tyranii, ale po prostu troski. Nie dziwię się też mężczyznom, którzy w sprawie aborcji zabierają głos. Przecież to nie jest sprawa tylko i wyłącznie kobiety; przecież dziecko nie znalazło się w niej samo. Szkoda, że taka jedna czy druga zwolenniczka aborcji, nie zapytała się wcześniej ojca swojego dziecka, czy on chce tym ojcem być. A może chce? A może pragnie tego dziecka? Ale po co się pytać. Przecież to jej macica. Bardzo się cieszę, że coraz większa ilość mężczyzn walczy o swoje prawa w kwestii dzieci, angażuje się w rodzicielstwo i jest tego świadomych. Mam wrażenie, że wiele kobiet popierających patologiczne organizacje typu „Aborcyjny Dream Team”, „Dziewuchy dziewuchom” jest po prostu chorych. Nikt o zdrowych zmysłach nie popiera takich ruchów, nie traktuje aborcji jak środka antykoncepcyjnego, nie zabija dziecka dla własnej wygody.

Chciałam już kończyć recenzję tej książki, a właściwie polemikę z niektórymi, co najmniej dziwnymi stwierdzeniami, ale znalazłam jeszcze jedną kwestię godną uwagi. Rozdział „Córka” jest co najmniej dziwny, tym bardziej, że nie ma rozdziału „Syn”, ale rozumiem, że nie pasowałby do zamysłu książki. Otóż w rozdziale autorka rozpisuje się na temat wychowywania córek i relacji pomiędzy córkami a matkami. Oczywiście jest ubolewanie, że dziewczynki są wychowywane na grzeczne; że są wychowywane po to, aby zaspokajać potrzeby rodziców, aby były w przyszłości uległymi żonami i dobrymi matkami. Można tam przeczytać m.in.: „Do czego służy córka? Żeby pokazać, że rodzina jest udana. Dziewczynki się do prezentacji świetnie nadają, bo są bardzo czułe na potrzeby rodziców, empatyczne, do tego je się przyucza.” I dalej: „Matka oczekuje, żeby córka jej pomagała, zaspokajała jej potrzeby.” Czytałam i niedowierzałam, więc przeczytałam drugi raz i nadal nie wierzyłam w to, że ktoś mógł napisać takie bzdury. Ja mam tylko synów, więc na wychowaniu córek się zapewne nie znam. Co więcej moja rodzina jest zapewne nieudana, bo tej córki jakoś nie się nam nie udało mieć. Bądź co bądź, ale ja też moich synów uczę, aby byli grzeczni (co nie znaczni ulegli), mili dla innych, uczę ich porządku, sprzątania swoich zabawek. Wydaje mi się, że to powinno odnosić się do dzieci w ogóle, a nie tylko do dziewczynek. No ale skoro nie mam córki, co ja mogę powiedzieć. Zapytałam się zatem kilku moich koleżanek, co mają córki oraz mojej mamy, o cel jej posiadania. Oto zapis dialogów, które notowałam (naprawdę!):
Rozmowa z moją sąsiadką, matką trójki dzieci:
- Hej, Ania! Czy twoja córka służy ci do prezentacji? Do pokazania, że rodzina jest udana?
Odpowiedź była krótka i niecenzuralna:
-Po*****o cię?

Kolejna rozmowa, tym razem z moją serdeczną przyjaciółką, z którą znamy się wiele lat:
- Kochana, powiedz mi tak naprawdę do czego w rodzinie służy córka? Do prezentowania jej innym? Do udowodnienia, że rodzina jest udana, tak?
- Matko święta, Ania, czy z tobą jest wszystko w porządku?
- Tak, ale przeczytałam takie zdanie w jednym z poradników.
- Serio? I ktoś pisze takie głupoty?

I ostatnia – rozmowa z moją mamą:
-Mamo, powiedz mi, ale tak szczerze, błagam. Ja, jako twoja córka służyłam ci do prezentacji, prawda? Do chwalenia się. Do pokazywania, tak? Wychowywałaś mnie po to, abym zaspokajała twoje potrzeby?
- Nie. Ja chciałam, żebyś była po prostu szczęśliwa córeczko.

Myślę, że te słowa nie potrzebują żadnych komentarzy.
Podsumowując „Kobieta od A do Z” jest poradnikiem, według mnie, szkodliwym. Dużo w nim gloryfikacji kobiet, a wiele poniżania mężczyzn. Jeśli kobieta zdradzi, potrzebowała odskoczni, przeżycia czegoś wyjątkowego (co opisane jest m.in. w rozdziale romans), ale jeśli mężczyzna to zrobi – jest po prostu chamem bez serca. Gdy mężczyzna leży na kanapie po pracy to leń, ale kiedy kobieta to regeneruje siły. Kiedy mężczyzna tłumaczy coś kobiecie używa mansplainingu, ale jeżeli kobieta robi to samo, przejawia tym swoją inteligencję.

Ponadto mnóstwo w tej książce jakiegoś dziwnego rozgoryczenia, nielogiczności, twierdzeń, pod którymi żadna trzeźwo myśląca przedstawicielka płci pięknej by się nie podpisała. Już jedno z pierwszych zdań, w rozdziale o autonomii, dużo mówi o tej książce: „Kobieta autonomiczna (…) nie pyta: „Co ja dzisiaj muszę?” tylko: „Czego ja dzisiaj chcę, na co mam ochotę?”. Nie. Tak może mówić rozwydrzona dziewuszka. Prawdziwa, autonomiczna kobieta myśli dokładnie na odwrót. O tym co chce – owszem, ale przede wszystkim o tym, co musi zrobić. Dodam, że to samo tyczy się mężczyzn.

Ostatnio przeczytałam na Facebooku post Marty Frej (tej od memów), która wypisała, ile rzeczy w ciągu dnia zrobiła. Wymienia m.in. zrobienie śniadania rodzinie, zakupów na cały tydzień, obcięcie dziecku paznokci, kupienia prezentu na kinderbal, zrobienie prania itd. a następnie napisała, że kobiety na całym świecie pracują 12,5 mld. bez wynagrodzenia i że „należy w obronie własnej ścigać sens codzienności, jak przestępcę, który czyha w ukryciu”. Pomyślałam sobie wtedy, że szkoda mi tej kobiety i innych, które temu przyklaskują – że nie potrafią zająć się swoją rodziną ze zwyczajną miłością i troską; że nie potrafią zrobić czegoś bezinteresownie dla najbliższych sobie osób; że muszą żyć w ciągłej walce; że muszą wszystko przeliczać na kasę. Myślę, że idealnie pasuje on do twierdzeń lansowanych w tej książce. To nie patriarchat jest problemem. Nie wychowanie. Nie brak autonomii, ale dziwne i pokrętne myślenie utrudniające postrzeganie rzeczywistości.

Cóż, poradnik nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Właściwie zrobił, ale złe. Myślę, że na poważnie mogą wziąć go tylko małe dziewczynki, które nie dorosły do tego, aby być odpowiedzialnymi za siebie i swoich bliskich. Nie polecam.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl

Katarzyna Miller, Dariusz Janiszewski, „Kobiety od A do Z”, Zwierciadło, Warszawa, 2023.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat