Rzadko sięgam po horrory, jeszcze rzadziej po horrory polskich autorów. Nie oznacza to oczywiście, że tego gatunku nie lubię, wręcz przeciwnie! Po prostu mam czasem wrażenie, że Grahamowi Mastertonowi i Stephenowi Kingowi nie jest w stanie dorównać nikt. Próbowałam zagłębiać się w lektury innych autorów tego gatunku i miałam wrażenie, że są one nijakie; naciągane. Czytałam kilka horrorów Stefana Dardy i niektóre z nich były niezłe, ale miałam wrażenie, że nie wnosiły żadnych nowych rozwiązań fabularnych. Tym razem postanowiłam się zmierzyć z „Tajemnicą jeziora” Małgorzaty Bloch. Jak wyszło?
Akcja powieści toczy się nad Jeziorem Gosławskim, a główna bohaterka – Jagoda – mieszka niedaleko w dużym domu razem z mamą i babcią. Kobiety przygotowują się do zimy, która ma być sroga i mroźna. Nie ma co ukrywać, domek nad jeziorem, służący w okresie letnim za pensjonat, nie jest w najlepszym stanie. Jagodę martwi, że dom nie jest dostatecznie przygotowany na zimę; że są nieszczelne okna, a piec ledwo grzeje, tym bardziej, że jakiś mężczyzna o imieniu Robert, podający się za pisarza, zarezerwował pokój na tę porę roku. Z kolei dla mamy i babci stan domu jest najmniejszym zmartwieniem; kobiety są przerażone perspektywą pojawienia się martwych istot, które, gdy świat skuwa mróz, sieją śmierć.
Oczywiście my, jako czytelnicy, wiemy tyle, ile wie Jagoda – główna bohaterka książki – którą matka i babka chciały uchronić przed mroczną tajemnicą Jeziora Gosławskiego. Wraz z śledztwem prowadzonym przez Jagodę i Roberta dowiadujemy się o wydarzeniach sprzed ponad 200 laty powiązanymi z tymi, które dzieją się współcześnie. Dowiadujemy się o różnych dziwnych zachowaniach mieszkańców, o opętaniach i klątwach, a także przekonujemy się o tym, że ciekawość naprawdę może być pierwszym stopniem do piekła.
Powieść Małgorzaty Bloch wywołała we mnie dość ambiwalentne uczucia. Z jednej strony, muszę przyznać, że fabuła jest naprawdę niezła. Autorka również całkiem dobrze kreuje klimat swojej historii – odludzie spowite mgłą, trzaskający mróz, wieś na końcu świata, gdzie nie ma co liczyć na jakąkolwiek pomoc. Motywy są oczywiście stare jak świat – wykorzystywał je i Mickiewicz, i Allan Poe, i wspomniany już Darda. Samo czerpanie z nich nie jest przecież niczym złym. Jednak nic nie zabija całkiem ciekawej i dobrze pomyślanej fabuły jak bohaterowie tępi niczym trzonki noży. Wiem, że „Tajemnica jeziora” jest objęta naszym patronatem, ale lubię po prostu być uczciwa, pisząc, co myślę o danej książce. I o ile sama historia jest jak najbardziej na plus, to bohaterów trzeba byłoby z niej wyciąć jak guzy i w ich miejsce włożyć nowych. Czytając, miałam wrażenie, że postacie są sztuczne jak dresy z poliestru, a ich poziom niezrozumienia sytuacji i siebie nawzajem osiągnął Himalaje. W połowie powieści miałam już dość i Jagody, i Roberta i kilkakrotnie wysyłałam ich do wszystkich czortów i diabłów.
Ostatecznie powieść udało mi się przeczytać i nawet ją ocenić. Jestem przekonana, że „Tajemnica jeziora” byłaby dużo lepszą pozycją, gdyby autorka zmniejszyła ilość wątków i zadbała o ich lepsze spięcie na końcu no i popracowała nieco nad tymi nieszczęsnymi bohaterami…
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)
Małgorzata Bloch, „Tajemnica jeziora”, Ridero, 2023.