Wywiad z Edytą Świętek

Wywiad z pisarką - Edytą Świętek.
Jedna z najpoczytniejszych polskich pisarek. W swoim literackim dorobku ma już 38 wydanych powieści, w tym także kilkutomowych sag takich jak: „Spacer Aleją Róż”, „Grzechy młodości”, „Niepołomice” czy wydawana właśnie „Saga krynicka”. Prywatnie szczęśliwa żona i matka.

Jak sama twierdzi „nie boi się, że skończą się jej pomysły, ale że nie starczy jej życia na ich realizację”. Oto ona – Edyta Świętek. W wywiadzie dla portalu dlaLejdis.pl opowiedziała o swojej pasji, pomysłach, książkach, a także uchyliła rąbka tajemnicy warsztatu pisarza. Zapraszamy do lektury!

Anna Stasiuk: Jeżeli nie wiadomo od czego zacząć, to zaczyna się od początku. Jak zaczęła się Twoja przygoda z pisaniem?
Edyta Świętek: Tak naprawdę wszystko zaczęło się, gdy miałam 5- 6 lat. Ulubionym zajęciem małej Edyty było czytanie książek i produkcja własnych. Kupowałam sobie gładkie zeszyty, długopisy, kredki, nalepki i tworzyłam różne historyki. Napisane bajeczki zawsze komuś sprzedawałam – a to babci, a to mamie, a to sąsiadkom, a uzyskane w ten sposób fundusze inwestowałam w nowe przybory do pisania i ozdabiania swoich opowiadań. Byłam pisarką, ilustratorką, dystrybutorem i kolporterem w jednym. Można powiedzieć, że prowadziłam jednoosobową firmę. Później, kiedy już byłam nastolatką, to cóż… miałam bardzo krytyczne podejście do samej siebie. Włączyła mi się autocenzura i uznałam, że te wszystkie historie, które pisałam, są infantylne, głupiutkie i powinny zniknąć. Zniszczyłam je a dziś bardzo tego żałuję, bo po latach chętnie bym do nich wróciła. Dodam, że mój syn, będąc małym dzieckiem, zaczął pisać swoje własne encyklopedie lokomotyw i traktorów. Oczywiście odkupiłam je od niego i głęboko schowałam. Kiedyś mu je oddam.

A.S.: A kiedy to marzenie o pisaniu nabrało realnych kształtów?
E.Ś.: Marzenia o pisaniu cały czas gdzieś we mnie były, ale będąc młodą dziewczyną miałam ważniejsze sprawy na głowie, na przykład amory. Czekałam na swojego księcia na białym koniu i on się zjawił, tyle że nie przyjechał konno, ale zielonym małym fiatem i zabrał mnie z Krakowa do Niepołomic. Studiowałam zarządzanie, rachunkowość i podatki – kierunek, jak widać, „bardzo związany” z pisarstwem – a później zaczęłam pracować w biurze. Wychodzę z założenia, że każdy człowiek powinien mieć jakieś plany na życie. Oczywiście planem A było pisanie, a planem B to, że trzeba za coś żyć. I tak było do 2008, czyli do kryzysu ekonomicznego. Mój ówczesny pracodawca podziękował mi za współpracę. Szukałam nowej pracy, ale żeby nie nudzić się w domu, spisywałam te historie, które wymyśliłam i tak powstała pierwsza, druga oraz trzecia powieść.

A.S.: Jak zatem doszło do wydania Twojej pierwszej powieści?
E.Ś.: Do wydania swojej powieści zachęcił mnie mąż. Ja nie wierzyłam w swoje siły. W czasie, gdy zaczęłam wysyłać swoje propozycje do wydawnictw, rynek ten nie był przyjazny debiutantom. Nikt nie chciał wydać mojej powieści. Do dziś pamiętam jednego maila, w którym jeden z wydawców napisał tak: „Gdyby pani była głupiutką aktoreczką i napisała głupiutką książkę kulinarną, to bym ją wydał. Bo miałaby pani znane nazwisko. Ale kim jest Edyta Świętek?”. Zdenerwowałam się i stwierdziłam, że mu jeszcze pokażę, co potrafię. Dziś mam na koncie 38 wydanych powieści. Pierwsze wydałam własnym sumptem. Uważam jednak, że takie praktyki w ogóle nie powinny mieć miejsca, ale wtedy kilka pisarek tak zaczynało m.in. bardzo popularna dziś Agnieszka Lingas – Łoniewska. „Zerwane więzi”, „Alter ego” oraz „Wszystkie kształty uczuć” wydałam za swoje pieniądze. Wreszcie dojrzałam do tego, żeby zatrudnić agentkę literacką, która wywalczyła mi umowę w wydawnictwie Szara Godzina, gdzie wydałam „Zakręcone życie Madzi Kociołek”. Za swój prawdziwy, profesjonalny debiut literacki uważam jednak „Cienie przeszłości” wydane przez wydawnictwo Replika. Książka bardzo dobrze się sprzedawała, była chętnie czytana, dlatego też na długi czas związałam się z tym wydawnictwem. Dopiero później, wraz z kolejnymi wydawanymi powieściami, zaczęłam współpracować z innymi wydawnictwami  - Skarpą Warszawską, Pascalem czy Mando.

A.S.: Jestem wierną fanką Twojej twórczości i czytam każdą wydawaną przez Ciebie powieść, jednak najbardziej podobają mi się sagi. Pamiętam, jak wielkie wrażenie wywarł na mnie „Spacer Aleją Róż”. Jak doszło do jej napisania?
E.Ś.: „Spacer Aleją Róż” to saga, do której przygotowywałam się dobrych kilka lat. Początkowo to miała być powieść jednotomowa. Chciałam wtedy wyjść trochę z nurtu kobiecego i napisać coś ze szczyptą historii. Ponieważ wychowałam się w Nowej Hucie w Krakowie, chciałam pokazać swoim czytelnikom, że mimo złej sławy, jest ona pięknym miejscem. Powieściowa rodzina, którą stworzyłam, składała się z rodziców i sześciorga dzieci. I właśnie to okazało się pierwszą pułapką, gdyż dzieci zaczęły wchodzić w różne relacje, związki małżeńskie i rodzina w dość szybkim tempie zaczęła się rozrastać. Drugą pułapką okazał się czas. Powieść miała obejmować okres od 1949 roku do współczesności. I gdy tak pisałam tę powieść, okazało się, że mam mniej więcej ½ objętości oczekiwanej przez wydawcę do druku, a fabularnie jest dopiero rok 1952! Napisałam więc do wydawcy i oznajmiłam mu, że nie zmieszczę wszystkiego w jednej powieści. Początkowo ta wiadomość nie była entuzjastycznie przyjęta, ale renegocjowaliśmy warunki umowy i umówiliśmy się na trzy tomy. Gdy skończyłam pisać pierwszy tom okazało się, że… fabularnie nadal jestem w roku 1952. Znów odbyłam debatę z wydawcą, podczas której stwierdziłam, że trzy tomy to jednak za mało, więc ustaliliśmy, że będzie ich pięć. Robiłam wszystko, żeby całą historię zmieścić w tych pięciu tomach, ponieważ już nie chciałam po raz kolejny czegoś zmieniać, stąd też kolejne książki są coraz grubsze… Ostatecznie „Spacer Aleją Róż” zakończyłam w latach 90-tych, ale wydawca pozwolił mi dopisać później dwa tomy zatytułowane „Nowe czasy”, będące kontynuacją sagi.

A.S.: A jak to było z „Grzechami młodości”? To przecież też duża, pięciotomowa saga.
E.Ś.: Po tym, jak napisałam „Spacer Aleją Róż”, postanowiłam, że nie będę pisać sag. Wyszło jednak inaczej i powstały „Grzechy młodości”. Miałam pomysł, bohaterów, ale nie wiedziałam, gdzie mam umieścić akcję całej sagi. Zdałam się więc na Facebook i zadałam pytanie o to moim czytelnikom. Postawiłam następujące warunki: chciałam, aby było to miasto, w którym znajduje się wyższa uczelnia, zakład żywiciel – truciciel, oraz przynajmniej jedna galeria handlowa. Oczywiście otrzymałam mnóstwo pomysłów w komentarzach i wiadomościach prywatnych. Jednak jedna z czytelniczek wyjątkowo zachwalała mi Bydgoszcz. Wysyłała mnóstwo zdjęć miasta, linków, ciekawostek. Stwierdziłam, że to jest miejsce, którego szukałam. Weszłam w profil tej osoby. Nazywała się Martin Coole, a jako miejsce pracy miała wpisane „Bar Kefirek” albo „Bar Maślanka” – dokładnie nie pamiętam, ale coś związanego z nabiałem. Napisałam do niej, czy w razie potrzeby będę mogła się zwrócić o pomoc, i okazało się, że ta osoba jest bibliotekarką z Bydgoszczy. Nie miałam najmniejszego pojęcia o tym mieście, nigdy wcześniej w nim nie byłam. Pierwszy raz postawiłam swoją stopę w Bydgoszczy, kiedy już miałam napisane dwa tomy sagi. Tam odbyła się uroczysta premiera „Grzechów młodości”, zresztą w tej bibliotece, w której pracowała owa sympatyczna bibliotekarka.

A.S.: Był Kraków, był Bydgoszcz. Ale jest też saga „Niepołomice” i „Saga Krynicka”. Czy tutaj też z wyborem miejsca pomogli czytelnicy?
E.Ś.: Skoro napisałam sagę o miejscu, w którym się wychowałam, chciałam napisać też sagę o miejscu, w którym mieszkam. Stąd mój wybór padł na Niepołomice. Ponieważ dwie poprzednie sagi rozgrywają się w czasach PRL-u, chciałam jakiejś odmiany, dlatego akcję „Niepołomic” umieściłam na przełomie XIX i XX w. Z kolei w Krynicy, będącej miejscem akcji sagi, którą aktualnie piszę, jako mało dziewczynka spędzałam każde wakacje, ponieważ jeździłam tam do cioci. Biegałam po okolicznych lasach, piłam wodę wprost ze źródła, a gdy dorosłam, dowiedziałam się więcej na temat historii tego miasta i postaciach, które tam bywały lub mieszkały m.in. Janie Kiepurze, Aleksandrze Gierymskim czy Nikiforze Krynickim. No i jak nie napisać o takim miejscu?

A.S.: Skąd czerpiesz inspiracje do swoich książek?
E.Ś.: Inspiracje do tworzenia znajduję wszędzie – w tramwajach, drobiazgach, ludziach. Bywa, że inspiruje mnie czyjś wygląd, imię, nazwisko; jakaś sytuacja; czyjeś charakterystyczne powiedzenie. Pamiętam, że jeden z moich wykładowców miał specyficzną wadę wymowy – nie wymawiał dwuznaków ani zmiękczeń i np. wyraz „śliczne” wymawiał jako „slisne”. Do tego był tak sympatyczny i rozczulający, że te właśnie cechy nadałam jednemu z bohaterów mojej powieści. Dodam, że nigdy nie opisuję ludzi i wydarzeń 1:1, bo uważam, że byłoby to nieetyczne.

A.S.: Czy boisz się, że nadejdzie moment, w którym skończą się pomysły na kolejne powieści?
E.Ś.: Nie boję się, że skończą mi się pomysły, ale że zabraknie mi życia na ich realizację. Najlepsze pomysły przychodzą do mnie w nocy. Zawsze gdzieś w pobliżu muszę mieć długopis i kartkę do notowania. Często w środku nocy budzę się i zapisuję jakiś pomysł, który wpadł mi do głowy, ponieważ gdybym tego nie zrobiła, nie mogłabym spać, tylko cały czas bym o nim myślała.

A.S.: Chciałabym się zapytać o zawód pisarza. No właśnie, czy to w ogóle zawód? Kiedy można nazwać się pisarzem? Czy to aktualnie jedyne Twoje zajęcie?
E.Ś.: Tak, jestem teraz pisarką pełną parą i nie pracuję nigdzie indziej. Uważam, że pisarzem można nazwać się wtedy, gdy ma się na koncie około 10 wydanych powieści. Debiutantom jest bardzo ciężko, aby wybić się, jednak im więcej wydanych pozycji, tym większe szanse na to, aby zostać zauważonym. Sukces w tym zawodzie  – moim zdaniem – jest wtedy, gdy sami wydawcy wysyłają propozycje współpracy. Z tej pracy można się utrzymać i godnie żyć, ale trzeba wyrobić sobie pozycję.

A.S.: Jakie są, Twoim zdaniem, największe zalety zawodu pisarza? Które momenty są tymi najlepszymi?
E.Ś.: Na pewno bezcenna jest wolność. Sama jestem sobie „sterem, żeglarzem, okrętem”. Oczywiście najlepszym momentem jest ten, kiedy stawiam kropkę na końcu kolejnej powieści. Czuję wtedy wielką satysfakcję i dumę. Również samo tworzenie sprawia mi wiele radości – wymyślanie bohaterów, fabuły i przede wszystkim research. Do powieści, szczególnie tych osadzonych w historii, muszę się solidnie przygotować. Nie da się ukryć, że bardzo się wzruszam, gdy otrzymuję od wydawnictwa pudełko z egzemplarzami autorskimi. Często, gdzieś po policzku popłynie łza, bo wiem, że to efekt mojej ciężkiej pracy.

A.S: Chciałabym się zapytać o jeszcze jedną kwestię, która od zawsze mnie intryguje. Czy istnieje coś takiego jak wena twórcza?
E.Ś.: Uważam, że tak, chociaż ja bym to przełożyła raczej na motywację i chęć bądź niechęć do pracy. Zdarza mi się, że ogarnia mnie twórcza niemoc i utknę w martwym punkcie. Wtedy drukuję to, co napisałam i poprawiam tekst, uzupełniam, dopisuję brakujące dialogi. Gdy kryzys minie, piszę dalej.

A.S.: A jak pracujesz? Czy narzucasz sobie reżim w postaci ilości przepracowanych dziennie godzin, czy piszesz wtedy, gdy czujesz wenę?
E.Ś.: Nie mam tak, że pracuję w ściśle wyznaczonych godzinach, ale staram się, aby codziennie napisać określoną ilość znaków. Zdarza się, że mam do napisania jakąś trudną, wymagającą scenę i wtedy całą energię skupiam na jej dopracowaniu.

A.S.: Najważniejsza cecha pisarza to…
E.Ś.: Empatia. Bez empatii pisarz nie jest w stanie wejść w emocje swoich bohaterów. Oczywiście, z niektórymi z nich mierzyłam się sama, ale pisarz musi współodczuwać, aby móc dobrze opisywać przeżycia i rozterki stworzonych przez siebie postaci.

A.S.: Kto najbardziej wspiera Cię w realizacji swojej życiowej pasji?
E.Ś.: Oczywiście moja rodzina! Mój mąż niesamowicie mnie wspiera; popycha do działania, bardzo wierzy we mnie i moje możliwości. Jeździ ze mną na prawie wszystkie spotkania autorskie. Mój syn również mocno mi kibicuje, chociaż nie czyta moich powieści. A najwierniejszym fanem jest mój teść. Czyta wszystko, co wyszło spod mojego pióra i dopinguje, żebym dalej pisała.

A.S.: A jak wygląda Twój kontakt z czytelnikami?
E.Ś.: Kontakt z czytelnikami to jeden z najmilszych aspektów pracy pisarza. Otrzymuję bardzo dużo wiadomości, szczególnie na messengerze, ale nie mam możliwości, aby na wszystkie odpisać. Zawsze też odpowiadam na zaproszenia bibliotekarzy. Aktualnie jestem w trasie spotkań autorskich, mam do przejechania ponad 2800 km i mimo zmęczenia podróżą oraz wysiłku, te spotkania wywołują we mnie wiele emocji. Zawsze jestem przyjmowana przez ludzi z ogromną życzliwością i ciepłem. To są chwile, w których czuję, że moja praca ma sens. Niezwykle wzruszające są też prezenty wykonane własnoręcznie przez czytelników. Mam kilka aniołów oraz kilka portretów m.in. zdjęcie w formie decoupage na szkatułce.

A.S.: Która z napisanych przez Ciebie książek jest tą ulubioną?
E.Ś.: Wyjątkowo trudne pytanie. To tak, jakby zapytać matkę, które dziecko kocha najbardziej. Jednak jeśli mam być szczera, to chyba największym uczuciem darzę „Spacer Aleją Róż”, czyli mój debiut sagowy. Napisanie sagi to był dla mnie skok na głęboką wodę, a miejsce, o którym pisałam, było bliskie memu sercu. Szymczakowie pochłonęli mnie do tego stopnia, że miałam wrażenie, że słyszę ich głosy; że oni są obok mnie. Mocno weszłam w ten klimat i w przypadku żadnej innej powieści nie odczuwałam równie intensywnych emocji.

A.S.: Jakie są Twoje dalsze literackie plany?
E.Ś.: Mam mnóstwo pomysłów na jednotomowe powieści współczesne. Chciałabym napisać coś o influencerkach, celebrytkach; takie powieści przeznaczone dla rodziców i młodych ludzi ku przestrodze.

A.S.: Czy napiszesz kiedyś kryminał?
E.Ś.: Niewykluczone, ale musiałabym chyba adoptować jakiegoś policjanta, by dokonać solidnego researchu. Nie mówię nie, ale na pewno wymagałoby to ode mnie solidnego przygotowania.

A.S.: A jakie książki czyta Edyta Świętek?
E.Ś.: W 90% czytam literaturę polską. Lubię i klasykę, i literaturę współczesną. Pisarze, których uwielbiam, to Tadeusz Dołęga – Mostowicz, który był genialnym obserwatorem społeczeństwa, oraz Władysław Reymont i jego „Chłopi”. Za swoją pierwszą pensję kupiłam najładniejsze wydanie „Chłopów”, jakie znalazłam w księgarni. Ze współczesnych pisarek lubię m.in. Magdalenę Majcher, Joannę Szarańską i jej nostalgiczne historie, Katarzynę Enerlich, kryminały Hanny Greń, powieści Agnieszki Lis, Anny Ziobro czy Agaty Kołakowskiej. Ostatnio bardzo spodobała mi się powieść „Deficyt niebieskich migdałów” Agnieszki Zakrzewskiej. Jeśli chodzi o polskie pisarki, długo mogłabym wymieniać i nie sposób o wszystkich wspomnieć.

A.S.: Jesteś niezwykle popularną i cenioną pisarką; masz wielu obserwatorów w mediach społecznościowych, a Twoje powieści sprzedają się jak świeże bułki z piekarni. Jak reagują na Ciebie mieszkańcy Niepołomic?
E.Ś.: Autorzy nie są medialni jak aktorzy czy piosenkarze. Nikt nie zaczepia mnie na ulicy czy w sklepie; jestem traktowana zupełnie normalnie. Czasem ktoś przychodzi do mnie, aby kupić książkę na prezent dla bliskiej osoby.

A.S.: Czy chciałabyś, aby ktoś zekranizował którąś z Twoich powieści?
E.Ś.: Gdyby tak się stało, płakałabym ze szczęścia. Jest to moje największe marzenie. Jednak jeśli ono się nie spełni, nie będę miała z tego powodu żadnych kompleksów.

A.S.: Edyto, wraz z redakcją dlaLejdis.pl, życzymy Ci wszystkiego, co najlepsze, spełnienia pisarskich i niepisarskich marzeń i czekamy na kolejne powieści! Bardzo dziękujemy za tę inspirującą i ciekawą rozmowę.
E.Ś.: Dziękuję bardzo. Pozdrawiam serdecznie czytelników portalu oraz redaktorów dlaLejdis.pl

Rozmawiała
Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Fot. Materiały wydawnicze




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat