„Zero grawitacji” – recenzja

Recenzja książki „Zero grawitacji”.
Nowe dzieło Woody’ego Allena, przy czym wcale nie filmowe. Oto komedia na papierze, nad którą warto się zaśmiać i pomyśleć.

Któregoś roku, prawdopodobnie w okresie studenckim, zakochałam się w filmach Woody’ego Allena. Obejrzałam pierwszy, drugi i trzeci, a potem przestałam liczyć. Zachwyciły mnie rodzajem humoru, lekkością i „ciepłą absurdalnością” historii. W komediach Allena widzę miękki koc, który z jednej strony grzeje, z drugiej łaskocze. Ponieważ dodatkowo kocham czytać książki, wprost nie mogłam oprzeć się nowemu na polskim rynku zbiorowi opowiadań „Zero grawitacji”. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, że Allen poza tworzeniem filmów pisze. Niniejszy zbiór jest jego piątym. Teraz muszę sporo nadrobić.

Zbiór opowiadań „Zero grawitacji” nosi tytuł, który w skali trafności osiąga pełne sto procent. Obejmuje teksty zarówno nowe, jak i opublikowane wcześniej w „New Yorkerze”. Wszystkie dotyczą artystów, najczęściej niespełnionych, przede wszystkim aktorów i literatów. W niektórych artyści są głównymi bohaterami, w innych przewijają się przez fabułę. Allen pisał o swoim światku, humorystycznie komentując przywary przedstawicieli, wady branży i rozmaite sytuacje, lokalne i międzynarodowe wydarzenia. Na okładce napisano o nim „przenikliwy”, co zdecydowanie się zgadza i co widać w każdym tekście.

Opowiadania ociekają humorem. Po pierwsze są „ogólnie zabawne”, bo absurdalne i nierealne, mimo iż napisane w taki sposób, jakby rozgrywały się w rzeczywistości. (Może rozgrywają się w rzeczywistości takiej jak nasza, w której jednak nie ma żadnej grawitacji?) Po drugie pomiędzy wierszami znalazło się miejsce dla ogromu żarcików słownych i kontekstowych, które niestety nie zawsze zrozumiałam, bo brak mi znajomości odniesień społecznych, kulturowych itp. Dodatkowo opowiadania są tak samo ciepłe i lekkie jak filmy.

Najbardziej zaintrygowało mnie ostatnie opowiadanie. Podkreślam: zaintrygowało mnie, nie zaś przypadło mi do gustu. Jest długie i interesujące. Buduje napięcie i zaciekawienie względem finału. Tymczasem okazuje się, że ostatnia strona to jedno wielkie rozczarowanie. Choć lekturę rozpoczęłam pełna nadziei, zakończyłam zawiedziona. Po jakimś czasie jednak przyszło mi na myśl, iż mógł to być celowy zabieg. Główny bohater niezadowolony ze sztuki, którą niebawem miał wystawić, zmieniał tekst i poszukiwał idealnego zakończenia. Opowiadanie skończyło się przypomnieniem, że wciąż musi je znaleźć. Żadna z jego historii: ani życiowa, ani teatralna, nie doczekały się hollywoodzkiego finału. Oba twory wymagały poprawy, więc opowiadanie Allena jest odzwierciedleniem sztuki bohatera. A może to nadinterpretacja?

Olga Kublik
(olga.kublik@dlalejdis.pl)

Woody Allen, „Zero grawitacji”, Rebis, Poznań, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat