„Miłosne tajemnice” – recenzja

Recenzja książki „Miłosne tajemnice”.
Kiedy nieodwzajemniona miłość staje się odwzajemniona…

Każda kobieta chciałaby być kochana, tak po prostu; akceptowana oraz doceniana. Uważam, że te trzy elementy są niezbędne, aby móc być szczęśliwą nie tylko w związku, ale w ogóle. Miłość nadaje naszemu życiu sens; jest tą największą i najważniejszą zębatką w mechanizmie życia. Jednak i ta może zgrzytać, gdy zabraknie nam akceptacji (oczywiście nie chodzi mi o te rzeczy, na które nie do końca mamy wpływ, ale o pobłażanie złym nawykom czy słabościom) lub poczucia tego, że jesteśmy dla kogoś po prostu ważne i wartościowe.

Penelopa Featherington nie była ani kochana, ani akceptowana, ani doceniana. Przeźroczysta jak folia. Niewidzialna. Beznadziejnie zakochana w Colinie Bridgertonie. Odrobinkę zaokrąglona, ubrana w niepasujące do niej stroje, z niemodną fryzurą podpierała ściany na wszystkich balach organizowanych przez londyńską elitę. „Daremnie wmawiała sobie, że uroda to jedynie powierzchowność. Nie znajdowała również żadnego usprawiedliwienia wobec ludzi, przed którymi kompromitowała się, nieustannie zapominając języka w ustach. Nie ma chyba nic bardziej przygnębiającego niż brzydka dziewczyna bez osobowości. A taka właśnie czuła się Penelopa na salonach”. Oczywiście obraz, który Penelopa zbudowała w swojej świadomości, przy aprobacie społeczeństwa, nie był prawdziwy. Gdyby ktokolwiek wysilił się, aby bliżej ją poznać dostrzegłby w niej urodziwą, inteligentną i niezwykle spostrzegawczą kobietę, która potrafi być błyskotliwą rozmówczynią i świetną towarzyszką.

Colin Bridgerton, trzeci z braci (po Anthonym i Benedictcie), nie dość, że jest nieziemsko przystojny, to na dodatek ma niezwykle czarującą osobowość. Zawsze uśmiechnięty, otoczony wianuszkiem uwielbiających go kobiet bryluje na wszystkich uroczystościach. Mimo to Colinowi czegoś brakuje, a na dodatek jest zmęczony przyczepioną mu łatką lekkoducha, dlatego też zamiast życia pośród elity wybiera podróże. Gdy wraca z jednej z nich okazuje się, że życie w Londynie zmieniło się; że on się zmienił; że zmieniła się Penelopa Featherington, na której zaczyna mu coraz bardziej zależeć…

Kolejna część sagi o rodzinie Bridgertonów nie rozczarowała mnie, a wręcz przeciwnie – rozbudziła mój apetyt na kolejne czytelnicze kąski serwowane przez autorkę. Nie zabrakło emocji, nie zabrakło tajemnic, nie zabrakło miłosnych zawirowań. Julia Quinn, o czym pisałam przy okazji „Propozycji Dżentelmena”, ma naprawdę ogromny talent do tworzenia romantycznych historii osadzonych w dawnych czasach. Każda jej powieść jest dla mnie  przygodą; niesamowitą podróżą po XIX – wiecznej Anglii po brzegi wypełnioną emocjami. Uwielbiam jej styl; lekkość, z którą pisze; sposób w jaki przedstawia swoich bohaterów. Jeśli, podobnie jak ja, jesteście fanami rodziny Bridgertonów, to ta pozycja z pewnością przypadnie wam do gustu.

Nie wiem czemu, ale to właśnie ten tom zrobił na mnie największe wrażenie. Autorka pokazuje, że nieważne, czy jest Penelopą z XIX, czy Anią z XXI, ale zawsze trzeba walczyć o siebie i swoje szczęście. Nie można tkwić w przekonaniu o swojej beznadziejności; nieatrakcyjności; nie wolno – choćby cały świat był przeciwko nam – zwątpić w swoją wartość i wyjątkowość. Bo ta tkwi w każdej z nas. W tej zagubionej, w niedopasowanych spodniach; w tej przebojowej, która pod maską uśmiechu kryje niezliczone problemy i w tej, która każdego wieczora patrzy gwiazdy, marząc o innym życiu. Trzeba w pewnym momencie, podobnie jak bohaterka tej części, wyjść z ukrycia i pokazać swoje prawdziwe ja. A miłość przyjdzie sama.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Julia Quinn, „Miłosne tajemnice”, Zysk i S-ka, Poznań, 2021.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat