Już od pierwszych scen widz zostaje wrzucony w wir zdarzeń: młoda kobieta pojawia się w gabinecie psychiatry Tymiana, rzekomo w poszukiwaniu pracy, lecz zamiast rozmowy kwalifikacyjnej rozgrywa się pełna napięcia i komizmu gra pozorów, zdejmowanych spódnic i tożsamości… Scena ta przypomina teatralną szaradę, gdzie każde słowo może wybuchnąć jak petarda – śmiechem lub konsternacją.
Wkrótce do kliniki wkracza dr Prawoślaz, który z maniakalnym zapałem próbuje uporządkować rzeczywistość, której sam nie rozumie. Jego spotkanie z sierżantem Szmalcem to zderzenie dwóch światów: jednego żyjącego logiką procedur i drugiego dryfującego po oceanie obłędu. Ich dialogi przypominają szachy grane na huśtawce – błyskotliwe, kruche, nieprzewidywalne.
To niezwykle barwna, szalona mozaika, w której rzeczywistość rozszczepia się jak światło w pryzmacie absurdu. „Wariatkowo sp. z o.o, czyli sekretne popędy z odrobiną obłędu” to komedia omyłek przefiltrowana przez soczewkę groteski – pełna zwrotów akcji, dialogów o ostrzu skalpela i sytuacji tak nierealnych, że aż prawdziwych. Sercem spektaklu jest jednak zderzenie pozornej normalności z ukrytym chaosem – metafora współczesności, gdzie każdy nosi maskę, a każde zachowanie może być uznane za „nienormalne”, jeśli spojrzeć na nie z odpowiedniego kąta. Nie da się ukryć, że w spektaklu jest mnóstwo odwołań do sytuacji politycznej czy społecznej w naszym kraju. Zresztą dr Prawoślaz twierdzi, że pochodzi z pewnej partii, a w zasadzie jest jej liderem i do złudzenia przypomina jednego z bardzo kontrowersyjnych polityków. Aktorzy grają znakomicie. Moje serce – zresztą chyba nie tylko moje – skradł sierżant Szmalec (Rafał Szałajko), który niczym komiczny Don Kichot próbuje opanować chaos, logiką procedur, zawsze o krok za wydarzeniami, lecz z sercem na dłoni.
Scenografia kliniki psychiatrycznej, ascetyczna, lecz funkcjonalna, staje się areną niczym z Alicji po drugiej stronie lustra – rzeczy są na opak, tożsamości płynne, a granica między normalnością a szaleństwem rozpuszcza się jak… cukier w gorącej herbacie.
Scena finałowa – kiedy bohaterowie zamieniają się ubraniami i tożsamościami – przypomina senne widmo komedii dell’arte, w którym śmiech przeplata się z nutką grozy. To teatr, który nie tylko bawi, ale też zadaje pytanie: czy to świat zwariował, czy może my tylko próbujemy go zrozumieć? To moment, w którym sztuka dotyka sedna farsy: pokazuje, jak bardzo pragniemy zrozumienia w świecie, gdzie każdy gra jakąś rolę.
Doskonała reżyseria Emiliana Kamińskiego (w jednej z jego ostatnich realizacji) oraz dynamiczna gra aktorów sprawiają, że „Wariatkowo sp. z o.o, czyli sekretne popędy z odrobiną obłędu” nie jest tylko farsą – to barwna, szalona alegoria rzeczywistości. W każdym z bohaterów możemy się przejrzeć jak w lustrze. Polecam bardzo serdecznie. To nie spektakl, to wirówka emocji, z której wychodzisz rozbawiony, rozedrgany i lekko oszołomiony — jak po rozmowie z własnym odbiciem w krzywym zwierciadle.
Joanna Sieg-Ulanowicz
(joanna.sieg-ulanowicz@dlalejdis.pl)
Wariatkowo sp. z o.o, czyli sekretne popędy z odrobiną obłędu, Teatr Kamienica, reż. Emilian Kamiński
Źródło zdjęć: Teatr Kamienica