„Coś zjada bezdomnych” – recenzja

Recenzja książki „Coś zjada bezdomnych”.
Telewizyjny obraz Stanów Zjednoczonych to nad wyraz szczęśliwi mieszkańcy, otaczający się dobrobytem i pozbawieni wszelkich zmartwień. Taka też jest Islandia, którą przedstawia się jako dziewiczy raj.

Nijak ma się do problemu bezdomności, z którymi borykają się te dwie krainy szczęśliwości. Jest ich bardzo wielu, a książka Tomasza Racjana burzy nieco wyidealizowany obraz wyspy, opowiadając przy tym mrożącą krew historię.

Bezdomni. Społeczny problem, który pojawia się w każdym zakątku naszej planety. Ludzie nie mający domu pojawią się znikąd, odchodzą po cichu, w nikomu nie znaną stronę i nikomu nie znanym czasie. Społecznie pomijani zwykle stanowią tą „niewidzialną” część obywateli, o której często mówi się jako o niechcianym marginesie społecznym. „Coś zjada bezdomnych” to historia o Grupie Niepozornych Narkomanów na co dzień żyjących na ulicach stolicy Islandii. Gdy dochodzi w ich kręgu do serii tajemniczych zniknięć, zaczynają podejrzewać, że ktoś lub coś poważnie zagraża ich życiu. Rozwikłanie to jednak nie przychodzi łatwo, gdyż zostają pozostawieni sami sobie, bez wsparcia odpowiednich służb. Pojawiające się kolejne niepokojące tropy, zmuszają ich do bezpośredniej konfrontacji z panującą znieczulicą społeczną, ale i własnymi demonami. W głowach rodzą się dwa podstawowe pytania. Kto tak naprawdę stoi za zniknięciem włóczęgów? I jak bardzo prawdziwa może być przerażająca plotka o grasujących w okolicy kanibalach?

Nie powiedziałabym, że „Coś zjada bezdomnych” należy do majstersztyków literaturowych. Napisana jest w taki sposób, że czytelnik jest w stanie „wejść” w jej fabułę i niejako się z nią utożsamić. Pomaga temu fakt, że jest to lektura bardziej opisowa – zdecydowanie więcej jest w niej opisów (nie mylić z wartką akcją, której również brak) niż dialogów. Tak poprowadzona narracja może być z początku absorbująca, a nawet i lekko drażnić, jestem jednak zdania, że łatwo się do niej przyzwyczaić i wpaść w swój „czytelniczy rytm”. Zaskakujący jest finał – w moim przypadku kreował się on zupełnie inaczej, przyznaję wartość dodatnią za pomysłowość autora.

Wizualna ocena książki z mojej strony będzie dość uboga. „Coś zjada bezdomnych” to niedużych rozmiarów książka, która zawiera w sobie niecałe 300 stron. Okładka rzeczywiście utrzymana w motywie „bezdomności”. Ciekawym szczegółem jest tytuł przypominający nieco swoją formą znane z ulic dużych miast grafiti. Książka Racjana zakwalifikowana została do gatunku horroru, z pewnością więc przyszli czytelnicy nastawiają się na dużą dawkę hormonu strachu, gęsią skórkę i wiele nieprzespanych nocy. Szukając takich emocji rekomenduję bardziej wizytę w kinie lub inną pozycję z tego gatunku.

Zwykle wolimy czytać o rzeczach przyjemnych i ładnych, nie brzydkich i problematycznych. Wartość książki to poruszenie problemu bezdomności, separacji społecznej, ale i szeroko rozumianej tolerancji. „Coś zjada bezdomnych” nie jest lekturą dla każdego, nie jest ona „wygodna”, choć na swój sposób bardzo wartościowa i zmuszająca do głębszej refleksji. Ciężko mi ją zarekomendować jednostronnie, ten specyficzny typ literatury, sprawdzi się raczej tym, którym do tego tematu bliżej niż dalej.

Klaudia Dydymska
(klaudia.dydymska@dlalejdis.pl)

Tomasz Racjan, „Coś zjada bezdomnych”, Wydawnictwo Novae Res, Gdynia 2023




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat