Gombrowicz pisał: „Dziennik kupuje się dlatego, że autor sławny. A ja dziennik pisałem, żeby stać się sławny”. Gdy Tyrmand pracował nad zapiskami dnia codziennego – choć głęboko wierzył w swój talent – nie wróżył sobie sukcesu. Nie mógł go osiągnąć, ponieważ, jak sam uważał, na drodze stał golem z piachu i brudu, czyli ograniczający i szpetny w każdej możliwej postaci komunizm.
W „Dzienniku 1954” Tyrmand dzieli się przemyśleniami na temat ówczesnej sytuacji w kraju, opowiada, jak wygląda życie człowieka, który wybiera ubóstwo w imię ideałów, i zwierza się z miłosnych podbojów. Ile szczerości, a ile pozy i autokreacji w tych rozważaniach – można się tylko domyślać. Niemniej czyta się je z niekłamaną przyjemnością. Tyrmand potrafi utrzymać uwagę odbiorcy, zarówno gdy dotyka rzeczy ważnych, jak i pochyla się nad błahostkami codzienności. Najwięcej uwagi poświęca komunizmowi i jego absurdom – krytykuje otwarcie ustrój, nazywając go zbrodnią i pomyłką. Czasem jest poważny, czasem szydzi i ironizuje. Często podkreśla swoje stanowisko dotyczące współpracy z komunistyczną prasą – namowy kolegów po piórze i zła sytuacja materialna nie przekonują go, by pisać pod dyktando rządu. Wspomina o tych, którzy ugięli się w zamian za dostatnie i spokojne życie. Nie chce iść ich śladem, choć marzy mu się kariera i egzystencja na poziomie. W jego narracji wyczuwalne są żal i złość – w końcu mieszka w kraju, które hamuje talenty, indywidualizm oraz wolność.
Podczas lektury „Dziennika” odniosłam wrażenie, że Tyrmand dokonuje swego rodzaju autoprezentacji – pręży muskuły, oczekując zachwytu. Szczyci się miłosnymi podbojami, deprecjonuje partnerkę poprzez ukazywanie jej jako uroczej trzpiotki i nieustanne wspomina o niezłomności własnych przekonań. W pewnym sensie próbuje za sprawą „Dziennika” narzucić określony odbiór swojej osoby – buntownika, nonkonformisty, kobieciarza. Nie twierdzę, że to obraz zakłamany, ale z pewnością podkoloryzowany.
W momencie, gdy Tyrmand pisał „Dziennik 1954” towarzyszyło mu poczucie twórczej beznadziei. Nie przypuszczał, że stanie się niebawem autorem bestsellerowej powieści „Zły”, która zmieni jego życie i zapisze się w historii literatury jako książka-legenda. Tyrmand to postać ciekawa i charyzmatyczna, czego odzwierciedleniem jest jego „Dziennik” – barwny, anegdotyczny, momentami depresyjny. Wszystkich, których interesuje postać pisarza, lektura nie zawiedzie.
Paulina Kryca
(paulina.kryca@dlalejdis.pl)
Leopold Tyrmand, „Dziennik 1954”, Wydawnictwo MG, Warszawa.