Zwykle czytam głównie zagraniczne powieści, ale tym razem, zupełnie tego nie planując, przeczytałam z rzędu dwie książki polskich autorów. W obu przypadkach pierwszą myślą po tym, jak zasiadałam do pisania recenzji, był kojarzący się z treścią cytat z piosenki z lat 90. Po Elektrycznych Gitarach padło na Chłopców z Placu Broni.
Utwór „O! Ela” został wydany na płycie dziesięć lat przed retrospekcjami, od których rozpoczyna się „Jak cień” Marzeny Hryniszak. Świeżo upieczony maturzysta zostaje zepchnięty z dachu opuszczonej fabryki. Następnie akcja przenosi się 20 lat w przód, gdy poznajemy jego dobiegającą trzydziestki siostrę Adę. Kobieta pracuje jako tanatopraktorka w zakładzie pogrzebowym, do którego po sekcji trafia okaleczone ciało Radosława Kamarota. Bogaty i pozornie idealny syn znanego chirurga padł ofiarą morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, a wkrótce w szpitalu pojawia się mężczyzna z podobnymi obrażeniami ciała. Co ich łączy i czy na Górnym Śląsku rozpoczął działalność seryjny morderca? To będzie próbowała ustalić komisarz Wanda Feliks i jej nowy partner Wincenty Klinczera. Równocześnie śledzimy losy pewnej nielubianej właścicielki nieruchomości Bernadetty/Eli zmagającej się z chorobą psychiczną.
Teoretycznie mamy więc cztery główne postaci, ale tak naprawdę po tych 462 stronach o Wandzie i Wincentym wiemy niewiele. Ona ma męża, którego zaniedbuje i dorosłe dzieci, które zaniedbywałaby, gdyby wciąż z nią mieszkały. On jest po dwóch rozwodach. Ich rozmowy to typowy miks sarkazmu, niespecjalnie skrywanych frustracji i stopniowego docierania się dwóch dość podobnych, skoncentrowanych na pracy charakterów. W żaden sposób nie burzą oni stereotypowego wizerunku policjantów. Znacznie lepiej poznajemy Adę i Bernadettę. Jedni uznają tę rozszerzoną warstwę obyczajową za zaletę, inni uznają, że za dużo czasu spędzamy na kwestiach, które nie wnoszą zbyt wiele do sprawy. Zdecydowanie jest mi bliżej do tej drugiej grupy.
Ekspozycja zajmuje dużo miejsca, a śledztwo wbrew pozorom jest łatwe do rozwikłania. Fakt ten Marzena Hryniszak próbowała przysłonić większą liczbą ofiar, które należało ze sobą powiązać i nadmiernie bogatym w opisy stylem, co ostatecznie nadwyrężyło moją cierpliwość. Ostatnie 150 stron czytałam w trybie podglądu, skupiając się na dialogach i nie czuję, aby cokolwiek mi umknęło. Muszę jeszcze wspomnieć o czymś, co wydaje się błahe, ale jednak często zniechęca mnie do sięgania po książki rodzimych autorów. Mowa o przesadnie dziwacznych imionach i nazwiskach. Nie wiem, może na Śląsku jest prawdziwe zagłębie kobiet, którym na chrzcie dano Bernadetta, Sybilla i Eleonora, a tamtejsze nazwiska naprawdę zawierają w sobie nie te samogłoski, które powinny. Jest to jednak szczegół, który naprawdę działał mi na nerwy i to już od pierwszych stron.
Podsumowując, „Jak cień” miało ambicje połączyć w sobie kryminał, thriller, obyczajówkę i romans. Nagromadzenie wątków spowodowało jednak, że ucierpiało na nim tempo wydarzeń, a sama historia okazała się bardziej usypiająca niż mrożąca krew w żyłach.
Izabela Fidut
(izabela.fidut@dlalejdis.pl)
Marzena Hryniszak, „Jak cień”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań, 2025.