„Klątwa Berserkera” – recenzja

Recenzja książki „Klątwa Berserkera”.
Piekło i szatani!

Czy, tak jak ja, uwielbiacie opowieści o dzielnych rycerzach, którzy z narażeniem życia toczą boje o damę swego serca? Czy lubicie od czasu do czasu przeczytać romans z gorącymi scenami łóżkowymi? Czy kręcą was, choć odrobinę, średniowieczne klimaty? Jeśli na wszystkie pytania odpowiedziałyście twierdząco, to znak, że powinnyście sięgnąć po „Klątwę Berserkera” Anny Wolf. Czy warto? Ja odpowiem, że generalnie tak, choć po lekturze czułam się nieco zażenowana, odrobinę niedopieszczona i trochę… zniesmaczona? Ale po kolei.

O czym jest „Klątwa Berserkera”? O bajkowej miłości do złudzenia przypominającej fabułę „Pięknej i Bestii”. Jest bowiem ona – piękna Lady Bianca (ale brzydsza od swojej siostry, co wielokrotnie było podkreślone) i jest on – obrzydły i szpetny, ale honorowy i szlachetny lord Ilander – pan zamku Istrel. Na Illanderze ciąży klątwa i z tego powodu jest okaleczony, a ponieważ wstydzi się swojej brzydoty, skrywa się w ciemnościach. Co więcej, poprzysiągł sobie, że nigdy się nie ożeni i nie spłodzi potomka, aby nikogo z rodu nie dotknęła tytułowa klątwa. Los jednak płata mu wielkiego figla, gdyż mężczyzna ratuje piękną Biancę przed krwiożerczymi wilkami i zabiera na swój zamek. Okazuje się, że Ilander wybawiając kobietę od niechybnej śmierci, wybawił ją też od niechcianego małżeństwa z niejakim sir Magmortem; co więcej wybawił też siebie… W jaki sposób? Odpowiedź znajdziecie w powieści.

„Klątwa Berserkera” to książka do przeczytania w jeden dzień, a jak ktoś dobrze się zepnie to i da sobie z nią radę w jeden wieczór. Prosta, niewyszukana, z mnóstwem mankamentów, ale mimo wszystko dość wciągająca z kontrastowymi, ale przyjemnymi bohaterami, których da się polubić. Taki literacki Mc Donald. Z przesłodzoną colą, sztucznymi frytami i kalorycznym hamburgerem w zestawie, który każdy lubi od czasu do czasu zjeść.

Dlaczego podczas czytania nie czułam się jak podczas wykwintnej kolacji w świetnej restauracji? Po pierwsze język. Bardzo doceniam, że autorka chciała wystylizować swoją książkę na bardziej średniowieczną, jednak miejscami miałam wrażenie, że te nieszczęsne archaizmy wciskane były w te zdania na siłę. Po jakiego grzyba w zdaniu „Wybacz, nie taki był wszak mój zamiar” ten nieszczęsny wszak?  Po co jeno w zdaniu: „Jeno się z nią żegnałam”? W ogóle od jenów i wszaków w powieści aż się roi. Zaraz za nimi plasują się zawżdy, lica i niewiasty. Nie wspomnę o tym, ile razy Bianca nazwała swojego niedoszłego męża wieprzem i ile razy Ilanderowi „płonęły lędźwie” i „sztywniała męskość”! Miejscami ta stylizacja na średniowiecze była tak nachalna, że wręcz nienaturalna i denerwująca. Z drugiej strony słownictwo typu „zrobimy porządny trening” albo śliczny tyłeczek” mocno odbiega od staropolszczyzny, co również powoduje spory zgrzyt, że coś jest tu nie tak.

Po drugie fabuła. Co prawda, tak jak wspomniałam, powieść czyta się lekko, jednak niektóre luki fabularne oraz rozwiązania zastosowane przez autorkę po prostu mnie rozczarowały. Gdy szwagier Bianci przybył na zamek na ich zaślubiny, wysłał gdzieś posłańców z listem i tak naprawdę nie wiadomo po co i dlaczego. Kilka dni po wyjeździe wraz z Magmortem (niedoszłym mężem Bianci) zaatakował Istrel. Kurczę, skoro wiadomo było, że szykuje się atak, to czemu nie robiono zapasów? Czemu nie przygotowywano się już wtedy, tylko czekano na… właściwie na co? Drugi wątek, który pozostawił mnie z niesmakiem, to wątek Abelarda – towarzysza Bianci, który zaginął podczas ataku wilków, a pod koniec powieści nagle się znalazł i okazało się, że zamieszkał w leśnej głuszy. Serio? Znika się i pojawia jak królik wyciągnięty z kapelusza.

No i po trzecie – przewidywalność. Jak tylko Ilander wziął Biancę do zamku wiadomo było, co się stanie; wiadomo było, że się w sobie zakochają, wiadomo było, że niedoszły małżonek nie odpuści. Zakończenie, czyli wielka bitwa o honor i ukochaną, również nie było zaskoczeniem, a raczej skróconym połączeniem „Reduty Ordona” i „Pieśni o Rolandzie”.

Mimo tych wszystkich jaskrawych niedociągnięć, książka naprawdę potrafi wciągnąć, wywołać uśmiech i zapewnić całkiem przyjemną rozrywkę. Uważam, że „Klątwa Berserkera” miała naprawdę duży potencjał na bycie świetnym romansem historycznym, który gdzieś tam się zgubił. Autorka powinna przede wszystkim porządnie przygotować się do pisania powieści i dogłębnie poznać realia średniowiecza, a także rozwinąć większość wątków; nadać swoim bohaterom głębię oraz przemyśleć całą konstrukcję, aby móc zaskoczyć czytelnika. Wierzę, że kolejna powieść spod pióra Anny Wolf będzie bardziej udana, bo talentu i dobrych chęci nie można jej odmówić.

Anna Stasiuk
(anna.stasiuk@dlalejdis.pl)

Anna Wolf, „Klątwa Berserkera”, Akurat, Warszawa, 2022.




Społeczność

Newsletter

Reklama



 
W tej witrynie stosujemy pliki cookies. Standardowe ustawienia przeglądarki internetowej zezwalają na zapisywanie ich na urządzeniu końcowym Użytkownika. Kontynuowanie przeglądania serwisu bez zmiany ustawień traktujemy jako zgodę na użycie plików cookies. Więcej w Polityce Cookies. Ukryj komunikat